Magazyn Wiatr - portal żeglarzy i pasjonatów sportów wodnych

Mały kabinowy katamaran na Bałtyku

  • Mateusz Jabłoński, OR
  • piątek, 13 grudnia 2013

Z prędkością 16 węzłów

Piotr Kopczyński, producent i armator jachtu Nawiatr 700K, testował swą konstrukcję w trakcie bałtyckiego rejsu. Jak mały katamaran sprawdził się na morskich falach?

Strona autora: www.nawiatr.com

Celem wyprawy było sprawdzenie w bałtyckiej żegludze właściwości nautycznych szybkiego katamarana turystycznego Nawiatr 700K. Planowaliśmy w dwie osoby (Piotr Kopczyński i Piotr Wąsała) bezpiecznie i szybko przebyć trasę z Górek Zachodnich na Bornholm i dalej do Świnoujścia. Bezpiecznie, czyli uważnie śledząc i analizując serwisy meteo. Szybko, czyli wykorzystując zalety katamarana.

Wyruszamy z Akademickiego Klubu Morskiego w Górkach Zachodnich, z którego gościnności korzystaliśmy już wielokrotnie. Po wyjściu z portu kierujemy się na północ, w kierunku Helu. Słaby i zmienny południowy wiatr stabilizuje się i niesie nas w baksztagowej żegludze. Do półwyspu docieramy już po dwóch godzinach, więc zapada decyzja, by kontynuować rejs. Wkrótce wiatr ma się zmienić na zachodni, ale płynąc szybko z genakerem, nie bardzo chce się nam w to wierzyć.

Zmierzając wzdłuż piaszczystych plaż półwyspu w słabnących południowo-wschodnich podmuchach, rozważamy postój pod brzegiem na kotwicy i chwilowe plażowanie. Jednak wiatr zaczyna zmieniać kierunek i szybko przybiera na sile. Sielankowa baksztagowa żegluga zamienia się w ostrą halsówkę. Na szczęście nie ma dużej fali i możemy utrzymać przyzwoitą prędkość (od 6 do 7 węzłów). Wreszcie w strugach ulewnego deszczu i w szkwałach do pięciu stopni Beauforta docieramy do Władysławowa.
 
 

Tego portu raczej nie nazwiemy urokliwym. Jedna toaleta zamykana jest o godz. 22.00. Poza tym obsługuje cały port jachtowy i niemałą rzeszę spacerujących turystów. Rozgoryczenie potęguje konieczność uiszczenia za te luksusy sporej opłaty portowej. Niestety, ze względu na silny zachodni wiatr musimy przeczekać we Władysławowie cały dzień. Na pocieszenie w portowym barze otrzymujemy świeżo złowionego dorsza.

Kolejny dzień to halsówka w słabym zachodnim wietrze. Mamy lekki jacht o zanurzeniu 25 cm, więc planujemy wpłynąć w górę rzeki Piaśnica w Dębkach i w cieniu lasu zatrzymać się na obiad. Niestety, martwa fala nie pozwala nam przekroczyć przyboju i ratujemy się ucieczką na silniku, będąc zaledwie kilka metrów od spokojnie płynącej rzeki. Zmierzamy dalej na wschód. Coraz szybciej, bo wiatr zmienia kierunek na południowy. Przed Łebą zaczyna wiać ze wschodu, więc postanawiamy zrezygnować z dłuższego postoju i nocą przeprawić się na Bornholm. Wizytę w łebskiej marinie ograniczyliśmy do uzupełnienia prowiantu, kąpieli i obiadu.

Nasz GPS nastawiony na port Nexo pokazuje, że mamy do przebycia 85 mil. Ta odległość budzi respekt, ale stabilny wschodni wiatr oraz prędkość jachtu sięgająca 10 węzłów napawają optymizmem. Dla bezpieczeństwa, genakerową jazdę kończymy wraz z zachodem słońca. Prędkość spada do 6, 7 węzłów. Nocna żegluga upływa w spokoju. Niewielki ruch statków w tej części Bałtyku pozwala się cieszyć widokiem gwieździstego nieba i cienkiego jak sierp księżyca. Wraz ze wschodem słońca na horyzoncie pojawia się Bornholm. GPS ustawiamy teraz na Svaneke, najbardziej na wschód wysuniętą przystań wyspy. Na miejscu odsypiamy nocną żeglugę, a później ruszamy na zwiedzanie okolicy najmniejszego miasta Danii (1200 mieszkańców). Wędrujemy po kamiennych schodach wśród kolorowych domków i kamiennych murków. Dzięki swemu położeniu Svaneke może się pochwalić największą na Bornholmie liczbą słonecznych dni.

Nazajutrz wyruszamy odwiedzić urokliwą wyspę Christiansø – twierdzę należącą do duńskiego resortu obrony zamieszkaną przez około 100 osób. Do wyspy docieramy po półtoragodzinnej żegludze pod wiatr. Pogoda dopisuje, więc zwiedzamy okolicę w pełnym słońcu. Jesteśmy zafascynowani przyrodą i kamienną militarną zabudową wyspy, która doskonale harmonizuje z surowym skalistym otoczeniem. Mała szkoła z niewielkim boiskiem to dowód, że tu naprawdę ktoś mieszka. Muszą się czuć trochę osamotnieni w czasie jesiennych sztormów, kiedy nie ma już jachtów i turystów.

Z Christiansø kierujemy się w stronę Allinge. Północny wiatr zmusza do halsowania. Dopiero pod brzegami, gdzie zafalowanie jest zdecydowanie mniejsze, łapiemy brakującą wysokość. Przed wejściem do portu, korzystając z silniejszych podmuchów, próbujemy pobić dotychczasowy rekord prędkości rejsu wynoszący 14,5 węzła. Starania kończymy na 12 węzłach.


Allinge to znana miejscowość turystyczna. Latem zawija tu dużo jachtów, często stoją burta w burtę, niekiedy po trzy jednostki. Korzystamy z gościnności gdańszczan spotkanych jeszcze w Svaneke i stajemy przy ich burcie. Wieczorem udajemy się na wędzone śledzie. Charakterystyczne kominy wędzarń towarzyszą nam od początku pobytu na wyspie i teraz wreszcie mamy okazję spróbować tego złota Bornholmu. Co do smaku, opinie załogi są podzielone. Nasze dorsze są tak samo dobre lub nawet lepsze. Wieczorem idziemy posłuchać muzyki, ale koncert kończy się niespodziewanie już o 22.00. Cóż, na Bornholmie chyba wcześnie chodzą spać, co i my czynimy.

Flauta. Wreszcie jest okazja, by dłużej wypróbować silnik, bo do tej pory uruchamialiśmy go jedynie w trakcie manewrów portowych. Do wysuniętego na północ przylądka Hammer Odde mamy tylko 1,5 mili. Minąwszy latarnię i ruiny zamku, kierujemy się na południe. Wybrzeże jest skaliste, a kompletna flauta pozwala nam płynąć przy samym brzegu – aż do portu Hammer Havn cieszymy się widokami granitowych klifów.

Po wycieczce i zwiedzeniu zamku ruszamy na południe. Korzystamy z lekkiej północnej bryzy. Genaker o powierzchni 40 m kw. leniwie ciągnie łódź z prędkością 3, 4 węzłów. Mijamy małe porty otoczone skromnymi domkami. W porze obiadu cumujemy w Vang. Urok takich miejsc stanowi o klimacie Bornholmu. Kolorowe zabudowania, suszące się sieci, leniwe koty czekające na kolejny połów, słowem – sielanka.

Po dwugodzinnym postoju oddajemy cumy i ruszamy do Rønne. W stolicy wyspy czekamy na korzystny północny wiatr. Przed nami ponad 70 mil drogi do Świnoujścia. Wstajemy o godz. 4.00 rano i ruszamy. Początkowo słaby wiatr wzmaga się i pozwala nam wreszcie pobić rekord rejsu – płyniemy z prędkością 16 węzłów. Niestety, podmuchy szybko cichną i ponownie w ruch idzie silnik. Do Świnoujścia docieramy mniej więcej po 12 godzinach żeglugi w bardzo zmiennych warunkach.

Przez osiem dni rejsu przepłynęliśmy 287 mil. Jacht spisywał się doskonale, żeglując szybko i stabilnie. Wysoko zamocowane belki łączące pływaki nawet w silniejszym wietrze pozwalały na suche żeglowanie. Nawiatr 700K (opisywany w majowym numerze „Wiatru”) często płynął kursami wolnymi, osiągając prędkość około 10 węzłów, a na kursach ostrych – 7, 8 węzłów. Udaną żeglugę zawdzięczamy też doskonałym warunkom pogodowym. Mieliśmy szczęście, bo równie dobrze mogliśmy spędzić te osiem dni, czekając na poprawę pogody we Władysławowie.

Piotr Kopczyński

Więcej na stronie www.nawiatr.com

Wiatr portal dla żeglarzy

Witamy na portalu Wiatr.pl

Zaloguj się i odkryj nowe możliwości