Magazyn Wiatr - portal żeglarzy i pasjonatów sportów wodnych

Małym jachtem na Islandię

  • Mateusz Jabłoński, OR
  • poniedziałek, 29 września 2014

Małym jachtem dopłynęły na Islandię. Niekiedy wiało do 58 węzłów, a temperatura nie przekraczała siedmiu stopni. – Pierwszy raz w życiu płakałam z zimna – mówi Dobrochna Nowak.

Dobrochna Nowak i Katarzyna Sałaban popłynęły na Islandię z Dziwnowa. W drodze powrotnej, w Norwegii, Kaśkę zastąpiła Zosia Boheńska. Dziewczyny zrealizowały wspólnie kolejną odsłonę projektu Zewu Oceanu. Przez 46 dni przepłynęły ponad 3400 mil i odwiedziły sześć krajów. Żeglowały jachtem „Atlantic Puffin” (typ Maxus 22, długość: 6,36 m). Łódkę zbudowano w stoczni Northman dla Szymona Kuczyńskiego, który wkrótce wyruszy w samotny rejs dookoła świata. Wyprawa dziewczyn była zatem nie tylko wyzwaniem żeglarskim, ale także poważnym testem jednostki przed kolejną próbą.

Atlantic Puffin” wypłynął 17 maja. Pierwszym zagranicznym portem był Göteborg. Dalej dziewczyny popłynęły przez Kristiansand w Norwegii, Lerwick największe miasto archipelagu Szetlandów oraz Thorshavn na Wyspach Owczych. Na Islandię zawinęły 12 czerwca. Zacumowały w porcie Djúpivogur na wschodnim wybrzeżu. W drodze powrotnej odwiedziły Stavanger, skąd żeglowały już prosto do Polski, zatrzymując się tylko w Kopenhadze. Maxus powrócił do Dziwnowa 4 lipca.

Podczas wyprawy damska załoga zmagała się z wiatrem o sile do 11 stopni Beauforta oraz niskimi temperaturami. Jedną z najtrudniejszych chwil dziewczyny przeżyły podczas etapu przed Islandią. Wiało do 58 węzłów, a temperatura nie przekraczała siedmiu stopni. – Najgorszy był przejmujący chłód. Pierwszy raz w życiu płakałam z zimna – opowiada Brożka.

Dziewczyny zabrały dużo ciepłych ubrań i po dwa komplety sztormiaków, w tym ciepłe Fladeny. Wszystko przemokło w trakcie wacht za sterem. Wilgoć z ubrań przeniosła się pod pokład. To był jedyny element uprzykrzający życie na jachcie. Poza tym łódka płynęła sucho i stabilnie. – Po żegludze na pięciometrowej setce wejście na „Puffina” było wręcz przeskokiem cywilizacyjnym – mówi Dobrochna. – Pod pokładem jest całkiem dużo miejsca, a w mesie można założyć spodnie prawie na stojąco – dodaje.

Przez pierwszy tydzień dziewczyny przyzwyczajały się do życia na pokładzie. Poznawały łódkę i jej mechanizmy. Uczyły się, jak w pojedynkę refować żagle. Później mogły już być spokojne – jacht płynął szybko, pokonując do 140 mil na dobę. Nawet w dużym przechyle radził sobie bardzo dobrze. Brożka i Kaśka uważnie obserwowały „Puffina” i notowały każdą rzecz, którą trzeba poprawić. Były to jednak drobiazgi.

Dziewczyny poznawały także siebie nawzajem. Przed wyprawą pojawiły się głosy, że nawet jeśli poradzą sobie w tym trudnym rejsie, to na pewno się pokłócą. Tymczasem one szybko się dogadały. Brożka ma większe doświadczenie na małych łódkach, a Kaśka w rejsach morskich. Dzięki temu się uzupełniały. Okazało się, że mają podobne podejście do żeglowania i dzięki temu nie musiały się sprzeczać o taktykę. Nie wyznaczyły kapitana. Wachty trwały po cztery godziny. Osoba będąca za sterem była odpowiedzialna za wszystko i podejmowała decyzje. Na damskie pogaduszki nie miały zbyt dużo czasu. Widywały się przez piętnaście minut przy okazji zmiany wachty, gdy jedna kładła się spać, a druga stawała za sterem. Ten tryb został wymuszony przez brak samosteru i awarię autopilota, który odmówił posłuszeństwa w rejonie Szetlandów. – Często potrzebowałyśmy trzech rąk: jedną do steru, drugą do trzymania się pokładu, a trzecią do jedzenia – mówi Brożka.

Dziewczyny przekonały się, że dobrze żeglować w damskiej załodze. Wszędzie, gdzie dopływały, okazywano im dużą życzliwość. Proponowano pomoc, prysznic, obiad… Gdy wpływały do portu na Islandii, były opatulone ponad nosy, więc nawet nie było widać, że to kobieca załoga. Później spotkały się z podziwem, że tak małą łódką przypłynęły aż z Polski.

Szymon Kuczyński w trakcie rejsu dziewczyn na Islandię płynął za nimi na setce „Lilla My”. Maxus jest sporo szybszy, ale Szymonowi udawało się doganiać dziewczyny z pewnym opóźnieniem. W ten sposób dopłynął za nimi aż na Wyspy Owcze. Stamtąd wrócił do Dziwnowa bez zawijania do portów – żegluga zajęła mu dwa tygodnie.

Gdy „Atlantic Puffin” powrócił do Polski, Szymon przesiadł się na niego, by wziąć udział w regatach „Poloneza”. Zajął szóste miejsce w grupie open II i otrzymał nagrodę fair play za pomoc jachtowi „Blekot” w trakcie wyścigu. Po zawodach rozpoczęły się ostatnie przygotowania do samotnej wyprawy dookoła świata – na przełomie sierpnia i września Szymon rozpocznie pierwszą część ekspedycji – przeprawę na Wyspy Kanaryjskie. Etap ten został podzielony na krótsze odcinki i jest otwarty dla wszystkich żeglarzy, którzy chcieliby popłynąć na „Puffinie”.

Kamila Ostrowska

Wiatr portal dla żeglarzy

Witamy na portalu Wiatr.pl

Zaloguj się i odkryj nowe możliwości