Magazyn Wiatr - portal żeglarzy i pasjonatów sportów wodnych

Miarczyński walczy o piąte igrzyska

  • Mateusz Jabłoński, OR
  • piątek, 31 października 2014

Rozmowa z Przemysławem Miarczyńskim, zdobywcą srebrnego medalu mistrzostw świata w klasie RS:X.

Wrześniowe mistrzostwa rozegrano w Santander. Przemka Miarczyńskiego wyprzedził tylko Francuz Julien Bontemps. Brąz zdobył kolejny reprezentant Francji – Thomas Goyard. Piotr Myszka, tegoroczny mistrz Europy, miał tyle samo punktów, co Goyard, ale zajął czwarte miejsce.

Magazyn „Wiatr”: Jak przebiegała rywalizacja podczas regat?

Przemysław Miarczyński: To były bardzo trudne regaty. Na początku brakowało wiatru. Trzymali nas na wodzie po kilka godzin. Przez całe mistrzostwa startowaliśmy na czterech różnych trasach (łącznie z wyścigiem medalowym), dlatego żaden z zawodników nie miał szans na poznanie akwenu i dobre wyczucie wiatru. Ten zresztą co rusz wiał z innej strony. Były też takie sytuacje, że dziewczyny z klasy RS:X rozgrywały wyścigi przy całkiem znośnych podmuchach, a my kawałek dalej staliśmy jak spławiki.

Było też kilka przerwanych biegów…

Nie byłoby w tym nic złego, gdyby wszyscy zawodnicy mieli tyle samo prób. Ale zostaliśmy podzieleni na grupy. Moja flota, oznaczona żółtym kolorem, jak na złość miała aż cztery przerwane biegi. We wszystkich jechałem w czołówce, a w jednym prowadziłem. Byłem zły, bo kiedy inni odpoczywali w pobliżu linii startu, my nadaremno pompowaliśmy, walcząc ze słabym wiatrem. I kiedy na tablicy wyników widziałeś klasyfikację po pięciu wyścigach, ja miałem w rękach już osiem startów.

Ale później wreszcie zaczęło wiać.

Tak. Wbrew wcześniejszym prognozom i to nawet do 30 węzłów. Byłem wtedy poza najlepszą trójką, ale miałem dobrą pozycję do ataku w ślizgowych warunkach. W tym sezonie nie mam takiej prędkości, jakiej mógłbym oczekiwać. Podczas testów zwykle ustępowałem pod tym względem Piotrowi Myszce. Ale mimo to, wykorzystując zmienne warunki, zdołałem wskoczyć na podium i zdobyć srebro – siódmy medal mistrzostw świata w mojej karierze. Tym samym wywalczyłem miejsce dla Polski na igrzyskach w Rio de Janeiro. Nie jest to oczywiście niezwykłe osiągnięcie, bo nasza kadra jest tak mocna, że nawet pod moją nieobecność to miejsce mielibyśmy w kieszeni. Teraz należy się przygotować do krajowej rywalizacji, bo jak wiadomo, na igrzyska może pojechać tylko jeden z nas. Prawdopodobnie jeszcze tej jesieni zostanie ogłoszony regulamin eliminacji.

Wiatr był zmienny i kapryśny, akwen trudny, a prędkość niezadowalająca. Jak w takiej sytuacji zdobywa się srebrny medal mistrzostw świata?

Dzięki konsekwentnej żegludze, motywacji i spokojnemu dążeniu do celu…

Przed igrzyskami w Londynie stoczyłeś zwycięski bój o igrzyska z Piotrem Myszką. Teraz mamy trzech muszkieterów, bo dołączył do was Paweł Tarnowski. Będzie ostro?

Będzie ostro i ciekawie. Z pewnością fani windsurfingu nie będą narzekać na emocje. Determinacja całej trójki jest ogromna. Byłem już cztery razy na igrzyskach olimpijskich, ale nie zamierzam rezygnować z piątych – wieńczących moją karierę. Piotr zawsze był blisko awansu, ale w decydujących momentach brakowało mu szczęścia. Teraz z pewnością zrobi wszystko, by pojechać do Rio. Natomiast Paweł Tarnowski, reprezentant młodego pokolenia, nie ma nic do stracenia. W każdej chwili może zaryzykować i powalczyć o wszystko. Znając Pawła, mogę powiedzieć, że z pewnością nie zadowoli go drugie miejsce.

Kiedy kolejne regaty?

Po powrocie z Hiszpanii miałem tylko kilka dni na odpoczynek w domu w Sopocie. Spędziłem go z rodziną, popijając kawę na Monciaku i na przygotowaniach do mistrzostw Polski. Jutro wsiadam do mojego mercedesa klasy V i pędzę do Górek Zachodnich [rozmowę przeprowadzono 24 września – przyp. red.].

Już od 2012 roku podróżuję autami firmy Mercedes, która jest moim sponsorem, zawsze wybierając osobowego busa. Do niedawna jeździłem modelem Viano, a od tego roku korzystam z najnowszego modelu nazwanego właśnie Klasa V (wersja Edition One).

Pozwalasz prowadzić małżonce?

Oczywiście! Po pierwsze, jeździ bardzo dobrze, po drugie – poza gabarytami i przestrzenią w środku to auto ma właściwie niewiele wspólnego z busem. To po prostu duża limuzyna pełna wygód i elektroniki. Kokpit jest po prostu niezwykły, można by rzec – kosmiczny. Do tego materiały doskonałej jakości, między innymi skóra i drewno. Sześć niezależnych foteli można dowolnie przesuwać i obracać. Kamery, czujniki, drzwi i tylna klapa zamykane na guzik, automatyczna skrzynia biegów, tempomat, ogrzewanie postojowe… To auto nawet informuje kierowcę o tym, że zjeżdża na przeciwny pas ruchu. Nie wiem, jak to możliwe, ale to naprawdę działa.

Ten samochód to nie tylko marka i wygoda, ale też pewien styl życia. Tak samo jak windsurfing. Wyobrażasz sobie życie bez deski i podróży po zakończeniu kariery? Czy masz już pomysł, co będziesz robił po igrzyskach w Rio de Janeiro?

Nie zamierzam rezygnować z windsurfingu, chciałbym pozostać w branży. Nie będę oczywiście czynnym zawodnikiem, ale mógłbym na przykład pełnić funkcję trenera albo jeszcze lepiej – sparingpartnera. Warto przekazać naszą wiedzę młodszym zawodnikom, by mogli szybciej dojść do mistrzostwa, bez wyważania drzwi, które starsi deskarze z kadry Pawła Kowalskiego otworzyli na oścież. Ale to na razie tylko pewne pomysły. Co przyniesie przyszłość, pokaże czas.

Rozmawiał Krzysztof Olejnik

Wiatr portal dla żeglarzy

Witamy na portalu Wiatr.pl

Zaloguj się i odkryj nowe możliwości