Magazyn Wiatr - portal żeglarzy i pasjonatów sportów wodnych

Niezwykły rejs z Kowna do Kłajpedy

  • Mateusz Jabłoński, OR
  • środa, 13 października 2010

Benedykt Kozłowski ze stoczni Balt Yacht zorganizował rejs wypornościowym jachtem SunCamper 30. Trasa wyprawy: z Augustowa do Kłajpedy. Całą podróż podzielono na dwa etapy: z Augustowa do Kowna oraz z Kowna do Kłajpedy. Miałem szczęście uczestniczyć w drugim etapie tej wyjątkowej podróży.

Ponieważ szlak naszej wyprawy wiódł na pewnym odcinku wzdłuż granicy Litwy i Rosji (Obwód Kaliningradzki), wszyscy uczestnicy rejsu musieli zostać zgłoszeni do konsulatów obu krajów. Musieliśmy przekazać kopie paszportów, nie było jednak konieczności kupowania rosyjskiej wizy. Podróż z Augustowa do Kowna (Kaunas) zajęła nam około trzech godzin. Ten dystans można pokonać dużo szybciej, jednak mandaty za łamanie przepisów drogowych są na Litwie tak wysokie, że nikomu nie przychodzi do głowy przekraczanie dozwolonej prędkości chociażby o 10 km/h. Warto też wspomnieć o tym, że na Litwie są o wiele lepsze drogi, niż w Polsce.

Palim maszynu

Nasz jacht czekał w porcie, który przypominał trochę złomowisko, a trochę cmentarzysko wysłużonych statków rzecznych. Posiadał jednak całą niezbędną infrastrukturę do przyjęcia i wodowania dużych łodzi. Mocne nabrzeża, solidny dźwig, bezpieczny dojazd dla samochodów. Po zaształowaniu i krótkiej sesji fotograficznej padła komenda palim maszynu.

Na pokładzie szef stoczni Benedykt Kozłowski, konstruktor łodzi Jacek Centkowski, Jan Fesnak (przedstawiciel Balt Yacht na zachodnią Europę), Staszek Iwiński z Żagli, nasz litewski przewodnik (Polak od pokoleń mieszkający koło Wilna) oraz ja. Wyruszamy w nieznane. Nikt nie wiedział czy szlak wodny będzie oznakowany. Jakich głębokości się spodziewać? Czy będą miejsca, w których bezpiecznie zacumujemy na noc? Gdzie uzupełnimy wodę? Najbardziej obawialiśmy się przejścia przez Zalew Kuroński oraz reakcji rosyjskich pograniczników na gości z Polski. Prognozy pogody nie wyglądały obiecująco, ale 21-konny Yanmar zakręcił śrubą i już nie było odwrotu.

Mijamy most, po którym przebiega autostrada A5 (kierunek Kłajpeda). Kowno i cywilizację zostawiamy za rufą. Zostajemy sami z rzeką i jej niezamieszkałymi brzegami. Litwa ma zaledwie 3,3 mln mieszkańców, czyli dwa razy tyle co Warszawa. Nie spodziewamy się więc po drodze żadnych aglomeracji.

Czy tą rzeką da się pływać?

Od Kowna po Zalew Kuroński rzeka jest szeroka, a szlak bardzo dobrze oznakowany. To oznakowanie w dużej mierze zawdzięczamy wodolotowi Rakieta, który regularnie kursuje na trasie Kowno-Nida-Kowno (więcej informacji na stronie: www.nemunolinija.lt). W sezonie wodolot pływa dwa razy w tygodniu, w środy i w niedziele. Wozi turystów do nadmorskiego kurortu. Podróż na trasie o długości 230 km trwa cztery godziny. Koszt takiej wycieczki to 100 litów czyli około 120 złotych (w jedną stronę).

Minimalna głębokość jaką zanotowała nasza echosonda to 1,9 metra. Woda miała dość wysoki stan, ale nawet w okresach niskiego poziomu rzeka pozwala na żeglugę łodziami o zanurzeniu większym, niż nasz houseboat (SunCamper ma pod lustrem wody 40 cm). Nawet u ujścia, gdzie wody Niemna rozlewają się bardzo szeroko, głebokość momentami siągała nawet ośmiu metrów, a średnia to około trzy metry. Zmierzyliśmy też prędkość nurtu, wynosi ona 5-6 km/h i nie ma znaczącego wpływu na zachowanie się łodzi. Jedynie w okolicach miejscowości Vilkija, gdzie Niemen lekko się zwęża i meandruje, daje się wyczuć dryf łódki z prądem. Jest to jednak krótki odcinek i nie stwarza on żadnego zagrożenia. Mimo doskonałych warunków do żeglowania, jakie panują na Niemnie, Litwini nie garną się, by spędzać wolny czas na rzece. Przez cały czas naszej podróży, aż po ujście, poza wodolotem Rakieta minęliśmy zaledwie dwie lub trzy łodzie, głównie komercyjne.

Celem naszej wyprawy było sprawdzenie, czy tym szlakiem w ogóle da się pływać. A jeśli tak, to w jakich warunkach. Dlatego z wielkim żalem patrzyliśmy na mijane miejscowości z pięknymi, starymi budynkami, kościołami i przystaniami. Aż prosiło się, aby do nich zawinąć. My, niestety, musieliśmy gnać do przodu. Przypomniała mi się podróż Wisłą, kiedy między Warszawą, a Toruniem znaleźliśmy chyba jeden port i może dwa pomosty, do których z pewnym ryzykiem można było zacumować. Nad Niemnem prawie każda miejscowość ma niewielką, ale solidną, pontonową keję. Większość z nich jest strzeżona przez strażników mieszkających w campingowych budkach. Nie wszystkie przystanie muszą być piękne. Ważne, by w ogóle były.

Pod wieczór pierwszego dnia niebo zasnuły chmury i spadły pierwsze krople deszczu. Obawialiśmy się potwierdzenia prognoz mówiących o bardzo silnym wietrze i burzach w dniu planowanego pokonywania Zalewu Kurońskiego. To około 30 km otwartej wody. Bez możliwości zboczenia z kursu – południowa część zalewu to już Federacja Rosyjska.

Świńskie uszy i śledzie w cynamonie

Po przepłynięciu pierwszych 86 kilometrów stanęliśmy w miejscowości Jurbarkas, na prawym brzegu rzeki. Naszym głównym celem tego wieczoru były świńskie uszy, tradycyjny, litewski specjał. Przystań znajduje się w niewielkim, bardzo zacisznym kanale prowadzącym donikąd. Nie można powiedzieć, że jest to port, ale z pewnością jest to solidna przystań – nowa, czysta, wyposażona w slip i gotowa do przyjęcia wielu łodzi. Co więcej – kanał leży niemal w centrum miasteczka. Rano powitał nas właściciel, który opowiedział o planach rozbudowy tego miejsca. Mają doprowadzić przyłącza wody, uruchomić dźwig, a obecne toalety typu ToiToi zostaną zastąpione normalnymi sanitariatami.

Zastanawialiśmy się, dlaczego pływające pomosty zakotwiczone są do ogromnych polerów wbitych w dno rzeki. Okazało się, że przystań w Jurbarkas jest także małym portem przeładunkowym dla barek wożących wydobywany z rzeki piasek. A woda w tym miejscu często zmienia wysokość. Tegoroczna powódź sięgnęła tak wysokiego poziomu, że uszkodziła działające tu wcześniej maszyny. Zalane były dwie ulice miasta, ale port ocalał. Woda sięgała metr poniżej górnej krawędzi polerów.

Po wieczornej uczcie, na którą poza świńskimi uszami złożyły się śledzie w cynamonie, spaliśmy jak dzieci, a dzięki moskitierom żaden komar nie mącił naszego spokoju. Ranek powitał nas pięknym słońcem. Ze Staszkiem zajęliśmy pozycje na oku, czyli zalegliśmy na materacach górnego pokładu. Aby bardziej wczuć się w atmosferę rzecznej podróży, słuchaliśmy dobrego bluesa. Przez chwilę czuliśmy się jak pionierzy na Mississippi.

Granica przemytników

W miejscowości Smalininkai czekała nas odprawa. Zanim wpłyniemy w strefę graniczną należy się zgłosić do służb celnych. Podajemy nazwę i rodzaj jednostki oraz liczbą pasażerów. Niemen jest jedną z najpopularniejszych granic wśród przemytników szmuglujących towar między Rosją, a Litwą. Wzdłuż całej rzeki, na litewskim brzegu, ustawione są wysokie wieże z kamerami śledzącymi każdy ruch na wodzie. Na lewym, rosyjskim brzegu, są tylko czerwone słupki ustawione co 500 metrów.

Zanim wpłynęliśmy na ten strzeżony teren, o dobicie do brzegu poprosił nas litewski celnik. Po sprawdzeniu dokumentów i zwiedzeniu jachtu, poinformował nas o zakazie dobijania do rosyjskiego brzegu. Mimo kuszących, piszczystych plaż, trzymaliśmy się od niego w bezpiecznej odległości. Tym bardziej, że poza kamerami co jakiś czas zza drzew po litewskiej stronie wyłaniał się terenowy samochód służb granicznych.

Poza wędkarzami i pogranicznikami nie spotykaliśmy ludzi. Towarzyszyły nam tylko czaple. Dopiero w okolicach Sowietska pojawiło się niespodziewane towarzystwo – kilku rosyjskich osiłków z piwem na metalowej łódce pomalowanej w maskujące barwy. Na szczęście po kilku popisowych okrążeniach załoga tej łodzi oddaliła się.

Dopłynęliśmy do granicznych mostów łączących rosyjski Sowietsk (dawniej Tylża) z litewskim Panemune. Widok Tylży, tego popadającego w ruinę historycznego miasta, wprowadza ciszę na pokładzie. Miasto wygląda tak, jakby nigdy nie podniosło się z powojennej ruiny. Ten widok potęgowała chmura czarnego, śmierdzącego oponami dymu, który wydobywał się z pobliskiego wysypiska.

Ostatni etap przed zalewem

Ruszyliśmy dalej z prądem rzeki. Przeciwny wiatr zaczął się wzmagać. Naszym kolejnym celem był ostatni port przed ujściem Niemna do Zalewu Kurońskiego – miejscowość Uostadvaris położona na wyspie stworzonej przez deltę rzeki. Zostaliśmy tam zaanonsowani przez kapitana portu w Kownie, nie wypadało więc nie skorzystać z zaproszenia. Zanim jednak dotarliśmy do celu, minęliśmy miejscowość Rusne, gdzie rzeka się rozwidla. Lewa odnoga wiedzie dalej wzdłuż granicy z Federacją Rosyjską, oba brzegi prawej odnogi należą do Litwy. Jak łatwo się domyślić wybraliśmy tę prawą, dobrze oznakowaną trasę.

Od Rusne wyraźnie już widać turystyczny charakter regionu – jest więcej łodzi, przystanie są obszerniejsze, spotykamy też pola kempingowe. Przy dużym zafalowaniu i silnym wietrze dociskającym dobiliśmy do miejsca przeznaczenia. Nie zdążyliśmy jeszcze obłożyć cum, a na betonowej kei witał nas sąsiad z drugiej łódki. Oczywiście nie z pustymi rękami. Nie pozwolił nam zejść na ląd, póki każdy z nas nie przyjął powitalnego szkła.

Okazało się, że możemy tu cumować bezpłatnie. Do dyspozycji mamy czystą łazienkę. Można też uzupełnić wodę na łódce. Nie ma niestety restauracji, a jak tu zasnąć bez świńskich uszu na przekąskę. Sąsiad podał nam namiary na dwie knajpki po drugiej stronie rzeki. Pół godziny później nasz SunCamper stał już zacumowany do nogi stołu. Po kolacji ponownie uruchomiliśmy motor i w zupełnych ciemnościach wróciliśmy do gościnnego Uostadvaris. Rano zwiedziliśmy zabytkową, nieczynną latarnię z pięknym widokiem na rzekę i ruszyliśmy na otwarte wody Zalewu Kurońskiego.

Kurońskie morze

Słoneczny ranek poprawił nam humory. Wyglądało na to, że złe prognozy się nie sprawdzą. Jednak krótko po opuszczeniu portu i wyjściu na otwarte wody Zalewu Kurońskiego, niebo pociemniało, a wiatr przybrał na sile. Wodę szybko pokryła dosyć wysoka, krótka fala. Co gorsza biła prosto w burtę naszej łodzi.

Zaczęliśmy dziobem brać co większe fale, by uniknąć bocznego rozkołysu. Nie mogliśmy jednak robić tego za często, bo po każdym takim manewrze zbliżaliśmy się do wód terytorialnych Rosji. Na wszelki wypadek przygotowaliśmy rakiety alarmowe. Łódką bujało solidnie. Przechyły sięgały nawet 25 stopni. Na szczęście za każdym razem SunCamper wracał do pionowej pozycji i ciął kolejną falę. Co ciekawe – mimo wzburzonej wody wszystkie pokłady, łącznie z dziobowym, były suche.

Po niespełna trzech godzinach walki z żywiołem dotarliśmy do Nidy, miasteczeka leżącego na Mierzei Kurońskiej. Tu postanowiliśmy spędzić resztę dnia i noc. Zastaliśmy duży port, zabezpieczony falochronem, z dobrze oznakowanym wejściem. Na powitanie przyszedł sam kapitan. Objaśnił co i gdzie jest dostępne dla gości mariny. Opłata portowa wynosiła około 45 zł. W cenie mieliśmy toalety, prąd i wodę do uzupełnienia zapasów na łodzi. Dodatkowo płatny był jedynie prysznic. Chwilę po powitaniu przez kapitana, na maszcie flagowym, obok bandery litewskiej, zawisła także polska. Przy okazji tego powitania usłyszeliśmy, że pierwszy raz widzą tu jacht, który przybył od strony Niemna.

Po formalnościach powitalnych ruszyliśmy na drugą stronę mierzei, by zaliczyć obowiązkową kąpiel w Bałtyku. W drodze powrotnej oczywiście świńskie uszy, a wieczorem zwiedzanie miasta i odwiedziny w domu Thomasa Manna, który mieszkał tu w latach 1930-1932.

Meta w Kłajpedzie

Następnego dnia kierunek Kłajpeda. Słońce prażyło niemiłosiernie, dlatego nie mogliśmy sobie odmówić kolejnej kąpieli w Bałtyku. Zatrzymaliśmy się w Juodkrante. Tu spacer nad morze był znacznie krótszy, niż w Nidzie. W tym niewielkim miasteczku są aż dwie bezpieczne przystanie.

Późnym popołudniem osiągamy cel podróży – Kłajpedę. Cumujemy w centrum, przy doskonale przygotowanym nabrzeżu. Trwają właśnie obchody największego święta w mieście (Dni Kłajpedy). Mnóstwo jachtów wszelkiej maści, są nawet trzy jachty z polską banderą, tłumy ludzi na ulicach, koncerty. Miasto się bawi. Normalnym miejscem postoju w Kłajpedzie jest ładny, dobrze przygotowany port jachtowy znajdujący się po prawej stronie rzeki. Zanim tam się skierujemy, musimy poczekać na otwarcie obrotowego mostu. Most jest otwierany co godzinę na 15 minut. Dla gości mariny dostępne są toalety, prysznice, także woda i prąd.

Nasza podróż trwała 6 dni. Pokonaliśmy blisko 300 kilometrów. Okazało się, że szlaki na wschodzie są dużo lepiej przygotowane, niż nasze rodzime. Problemem jest uzupełnianie paliwa, ale to jedyna niedogodność. Jeżeli szukamy spokoju, przyrody i bezpiecznej żeglugi do historycznych miejsc – Niemen będzie doskonałym wyborem.

Arek Rejs

Wiatr portal dla żeglarzy

Witamy na portalu Wiatr.pl

Zaloguj się i odkryj nowe możliwości