Odnalezione wraki. Czy jachty wiodą własne życie po życiu?
Poruszenie wywołało odnalezienie wraku jachtu „Hugo Boss”, który 10 lat temu, podczas regat samotników Around Alone, został opuszczony przez Alexa Thomsona. Brytyjczyk walczył z przeciekającym kadłubem i w końcu – 100 mil od Kapsztadu w RPA – musiał się ewakuować na jacht rywala. Jednostka została porzucona. Teraz kajakarze odnaleźli ją w Ameryce Południowej, na skałach Parku Narodowego Bernardo O’Higgins w Chile. Nie wiadomo, jak długo wrak tam spoczywa, ale wiadomo, że dryfował przez Ocean Indyjski i Pacyfik, pokonując 13 tys. mil.
To nie pierwszy taki przypadek. Podczas regat Vendée Globe 1996/1997 na południowym Pacyfiku zaginął kanadyjski sternik Gerry Roufs. Mimo intensywnych poszukiwań, żeglarza nie odnaleziono. Jego jacht „Groupe LG”, dryfujący kilem do góry, po sześciu miesiącach spotkali chilijscy rybacy – prawie 5 tysięcy mil na wschód od ostatniego kontaktu z Roufsem. Kiedy krótko po tym zorganizowano akcję poszukiwawczą, jachtu już nie odnaleziono. Może wciąż gdzieś dryfuje?
W 2000 roku, przed regatami The Race, eksperymentalny katamaran „Team Philips” Pete’a Gossa rozpadł się na północnym Atlantyku podczas próbnego rejsu i został porzucony przez załogę. Jego szczątki odnaleziono po kilku miesiącach u wybrzeży Grenlandii.
W grudniu ubiegłego roku załoga polskiego jachtu dowodzonego przez Hannę Gołębiowską odnalazła na południowym Atlantyku wrak trimarana „Région Aquitaine”. Startował w regatach Route du Rhum w 2010 roku i przewrócił się niedaleko mety na Gwadelupie. Skipper Lalou Roucayrol został uratowany.
W 2013 roku odnaleziono jacht „Cheminées Poujoulat” Bernarda Stamma. Został porzucony na północnym Atlantyku podczas rejsu do Francji. Szczątki jednostki pojawiły się kilkaset mil na północny wschód od wypadku i zostały przetransportowane na brzeg. Jak widać, jachty wiodą jednak własne życie po życiu…
Marek Słodownik, fot. Jean-Marie Liot