Magazyn Wiatr - portal żeglarzy i pasjonatów sportów wodnych

Pierwsze oględziny „Polonusa”. Spodziewali się, że będzie gorzej

Sebastian chyba dopiero teraz uwierzył, że naprawdę tu jesteśmy, że od jutra zaczynamy prawdziwą akcję ratowania „Polonusa”.

  • Tomek Sasin
  • poniedziałek, 2 listopada 2015

Pięciu polskich żeglarzy wyruszyło na Antarktydę, by ocalić jacht „Polonus”, który po wypadku w grudniu ubiegłego roku spoczywa na brzegu Wyspy Króla Jerzego, w pobliżu stacji polarnej PAN im. Henryka Arctowskiego. Projektem dowodzi Sebastian Sobaczyński, nowy armator „Polonusa”.

***

Kąpiel w antarktycznym morzu jest dosyć ekscytująca i energetyzująca. Akcja rozładunkowa trwała 48 godzin. Dzięki kłopotom z pakiem lodowym i pogodą, udało się kilka godzin zdrzemnąć. W pierwszej dobie były to bodaj trzy godziny, z piątku na sobotę szaleństwo – osiem godzin wylegiwania, gdy „Polar Pionier” krążył po zatoce w oczekiwaniu na lepszą aurę.

Przerzuciliśmy setki paczek, pakunków, skrzyń i wszelakiego dobra. Dzięki suchym kombinezonom braliśmy na klatę troszkę ambitniejsze zadania. Szczególnie pierwszy etap, do momentu zakończenia rozładunku Lions Rump, był dosyć morderczy. Fajnie się współpracuje z ludźmi, którzy maksymalnie się angażują w pracę.

Bardzo przyjemna była podróż „Polar Pionierem” z Mar del Plata. Ciepło i posiłki o stałych porach. Równie przyjemnie jest na stacji polarnej. Czuję się, jakbym był w schronisku na Kudłaczach albo na Jaworzynie. Cieplutko, z głośników sączy się muzyka (kamanda Pinka Flojda). Sebastian Sobaczyński, nie ma co owijać w bawełnę, mocno przeżył wejście na „Polonusa”. Ostatnio tak wzruszonego żeglarza widziałem, kiedy wychodziliśmy „Empatią” ze Szczecina. Seba chyba dopiero teraz uwierzył, że naprawdę tu jesteśmy, że od jutra zaczynamy prawdziwą akcję ratowania „Polonusa”. Dużo czasu mieliśmy na „Polar Pionierze” i rozmawialiśmy o tym, jak wielu ludzi zaangażowało się, by zwiększyć szansę na sukces tego przedsięwzięcia. To niesłychana historia. Widać, że dzisiaj Sebę dogoniły emocje, przed którymi uciekał w podróży. Nie mam tego emocjonalnego bagażu na plecach, myślę, że mogę bardziej na chłodno opisać swoje wrażenia.

Spodziewałem się, że będzie gorzej! Jacht z zewnątrz prezentuje się bardzo dobrze. Wykwity rdzy, w stalowym kadłubie po zimowaniu na Antarktydzie są oczywiste. Zachowały się gumowe okładziny pokładu. Elementy drewniane na zewnątrz – w doskonałym stanie. Olinowanie stałe wydaje się być nieomal gotowe do drogi. Zerwane fały w czasie akcji ratunkowej z zeszłego roku – to nie problemem. Stan stolarki wewnątrz, gretingi… myślałem, że zastaniemy zbutwiałe popuchnięte elementy, a tu wszystko nówka sztuka. A co z silnikiem? Widać, że osprzęt jest do wymiany, ale Sebuś zabrał ze sobą nowy alternator, rozrusznik. Drugi rozrusznik jest w zapasie z zeszłego roku. Są oczywiście paski i inne filtry. Po pierwsze jacht wymaga posprzątania, wyniesienia zbędnych rzeczy. Dopiero po generalnych porządkach będzie się można zabrać za konkretne prace. Jest dobrze. A niechaj świadczy o tym fakt, że Basia, nasz rodzynek, nie uciekła i potwierdziła, że wciąż jest w załodze…

Tomek Sasin „Sajmon”

Czytaj o ratowaniu „Polonusa”: 

http://magazynwiatr.pl/blog/zaloga-polonusa-dotarla-na-antarktyde-wkrotce-ogledziny-jachtu/

Dołącz do „Wiatru” na Facebooku: 

https://www.facebook.com/MagazynWiatr/

Wiatr portal dla żeglarzy

Witamy na portalu Wiatr.pl

Zaloguj się i odkryj nowe możliwości