Magazyn Wiatr - portal żeglarzy i pasjonatów sportów wodnych

Rozmowa z Tomaszem Zakrzewskim

  • Mateusz Jabłoński, OR
  • czwartek, 22 marca 2012

Tomasz Zakrzewski bojerowym mistrzem świata w klasie DN

Tomasz Zakrzewski, 37-letni zawodnik MKŻ Mikołajki, zdobył złoto bojerowych mistrzostw świata. Regaty rozegrano w Szwecji. Niespodziankę sprawił Marek Bernat (PM Olsztyn), który uplasował się na szóstej pozycji. Srebrny medal pojechał do Estonii, a brązowy do Danii.

Krzysztof Olejnik: Mistrzowskie regaty były dość nietypowe. Aura nie sprzyjała zawodnikom, rozegrano zaledwie trzy wyścigi. Czy złoty medal wywalczony w takiej imprezie cieszy tak samo, jak zdobyty podczas mistrzostw z pełną liczbą biegów?

Tomasz Zakrzewski: Oczywiście, że cieszy tak samo. A nawet bardziej, bo przy małej liczbie wyścigów nie można popełnić żadnego błędu, gdyż nie ma „odrzutki” – wszystkie punkty liczone są do klasyfikacji generalnej, także te z najgorszego startu. Zresztą należy się zastanowić, co dziś oznacza sformułowanie „nietypowe regaty”. My, bojerowcy, zaczynamy się gubić w tym, co jest w naszym sporcie typowe. Coraz częściej ważne imprezy rozgrywane są w niesprzyjających warunkach. W zeszłym roku w USA trenowaliśmy przed mistrzostwami świata na pięknym czarnym lodzie, ale w nocy napadało 20 cm śniegu i musieliśmy szukać innego akwenu. Rozegrano cztery wyścigi, srebro wywalczył wtedy mój brat, Łukasz. Wcześniej nie udało się przeprowadzić mistrzostw na Balatonie, szukaliśmy wówczas akwenu w Austrii. Zmagania z aurą są już chyba normą w bojerach i należy się do tego przyzwyczaić.

Kiedy poczułeś, że masz szanse na dobry wynik podczas mistrzostw?

Już w trakcie treningów. Latałem z moim sparingpartnerem Robertem Graczykiem dwa dni przed regatami. Przepracowaliśmy te dwa dni bardzo ciężko, poszukując optymalnego trymu. Czułem, że mam prędkość.

Na koniec drugiego dnia, już po zachodzie słońca, uruchomiliśmy 500-watowy halogen i na dworze, do późnego wieczoru nadawaliśmy płozom odpowiedni profil i kąt ostrza za pomocą szlifierki. Resztę pracy, przy użyciu papieru wodnego i kamieni szlifierskich, dokończyliśmy w hotelowym pokoju. To był najdłuższy dzień regat.

Do mistrzostw byłem bardzo dobrze przygotowany fizycznie, psychicznie, a sprzęt był doskonale zestrojony. Trzy lata pracowałem, by wszystkie te elementy grały jak należy, dlatego miałem „otwartą głowę” i mogłem myśli skupić wyłącznie na żeglowaniu.

Ale początek mistrzostw mógł powodować pewne zdenerwowanie…

Trzy dni czekaliśmy na wiatr. W pewnym momencie rozegranie regat było zagrożone, bo warunki stawały się coraz trudniejsze. Tor był „trzymający”, co oznacza, że stawiał płozom duży opór. Wiedziałem, że ogromne znaczenie będzie mieć dobór sprzętu, a przede wszystkim płóz, które przetestowałem i perfekcyjnie przygotowałem poprzedniego dnia. Podczas wyścigów nie szukałem maksymalnej prędkości, ale starałem się, by ślizg utrzymywał równą, szybką jazdę. Zachowałem zimną krew i żeglowałem mądrze taktycznie. Od pierwszego startu było wiadomo, że uda się rozegrać najwyżej cztery wyścigi, dlatego każde potknięcie przekreślało szanse na sukces.

Płozy w bojerach są dziś chyba ważniejsze niż opony w Formule 1. Ile masz kompletów do regat?

Do Szwecji zabrałem 12, wszystkie płozy ważyły 112 kg. Rzeczywiście, produkcja i dobór płóz to dziś prawdziwa sztuka. Mamy płozy o różnej konstrukcji, zbudowane z różnych materiałów. Są płozy na śnieg mokry, na suchy, na czarny twardy lód i na chropowaty. Jeszcze innych używamy na wiosnę, gdy lód zaczyna topnieć. Płozy różnią się wagą, długością, wysokością, mają też różne krzywizny części dotykającej lodu. Bojerowe płozy to prawie osobna nauka, żeby nie powiedzieć – alchemia. Komplet wyczynowych płóz kosztuje od 1,5 do 2 tys. euro.

Niestety, coraz doskonalszy i droższy sprzęt sprawia, że rośnie przepaść między czołówką a sternikami z dalszych pozycji. Nie mówiąc o młodszych zawodnikach. Nie sądzisz, że z tego powodu bojery tracą na popularności? Przecież nikt nie będzie chciał ścigać się maluchem z samochodem WRC.

Masz trochę racji. Na mistrzostwach świata startuje średnio 200 zawodników, z czego 40 może walczyć o najlepsze lokaty, a tylko 20 ma szanse na medal. To sternicy, którzy inwestują w sport bojerowy spore pieniądze. Przeznaczają je nie tylko na sprzęt, ale także na podróże. Sezon zaczynamy w listopadzie, szukając lodu w Finlandii. Ale zauważ, że sporo osób uprawia bojery po prostu dla przyjemności latania. Chcą jeździć na regaty, by pożeglować i spotkać się z przyjaciółmi. Dla tych zawodników nie ma większego znaczenia, czy zajmą miejsce w pierwszej, czy w drugiej setce. I to jest właśnie piękne w bojerach. Kiedy my, zawodnicy z czołówki, zestarzejemy się, oddamy pole młodym, ale nadal będziemy się ścigać, bo po prostu to sprawia nam frajdę. Zwróć uwagę, iż brązowym medalistą tegorocznych mistrzostw został 65-letni zawodnik z Danii. W żeglarstwie, w przeciwieństwie do wielu innych sportów, gdzie kariera kończy się przed trzydziestką, trudno mówić o emeryturze. Wyczynowy sprzęt rzeczywiście jest dość drogi, ale kompletny ślizg można już kupić za 5-10 tys. zł. Inwestycja jak w łódkę klasy Optimist. I na takim sprzęcie również można startować w regatach.

Bojery pochłaniają też sporo czasu, a jak wiadomo, czas też kosztuje…

To prawda, na szczęście, pracując w korporacji chemicznej DSM, sprzedającej między innymi żywice poliestrowe, nie mam problemu z urwaniem się na trening czy regaty. Wiem, że moi szefowie są zadowoleni, że jeden z ich menedżerów uprawia sport na wysokim poziomie. I to tak mocno związany z żeglarstwem i chemią do produkcji łodzi. Nie mam z tego powodu żadnej taryfy ulgowej. Przygotowanie do urlopu związanego z regatami i powrót do firmy wymagają dodatkowego wysiłku i bardzo dobrej organizacji. Po powrocie z regat muszę wsiąść w samolot i wyruszyć w pogoni za obowiązkami. Mam żonę, dwoje dzieci, kredyt hipoteczny i dlatego praca, zaraz po rodzinie, jest na pierwszym miejscu. By móc latać na bojerach, musiałem zrezygnować z żeglowania regatowego latem. Nie można mieć wszystkiego.

Niektórzy zawodnicy zaczęli budować kadłuby z lekkiego drewna (balsa). Czy takie ślizgi mogą zdobyć większą popularność wśród zawodników z czołówki?

Przepisy precyzyjnie określają ciężar ślizgu – kadłub nie może ważyć więcej niż 21 kg. Wykorzystanie lekkiego drewna pozwala na użycie grubszej warstwy laminatu i zbrojeń szklanych. Dzięki temu kadłub staje się bardziej odporny na uszkodzenia, które zdarzają się w trakcie treningów i regat. Jeśli zderzy się bojer drewniany z bojerem, który ma sporo wzmocnień z laminatu, wówczas ten pierwszy można zabrać pod pachę i napalić nim w kominku, a drugi przenosimy do warsztatu, by naprawić drobne uszkodzenie lub nawet od razu stajemy na starcie do kolejnego biegu. Chodzi więc o bezpieczeństwo i komfort psychiczny zawodnika, a nie o rezultaty sportowe. Właściciel takiego ślizgu wie, że zderzenie z rywalem nie musi spowodować utraty sprzętu.

Ilu zawodników miało takie kadłuby na mistrzostwach świata?

Chyba pięciu. Ale ja latałem na ślizgu wykonanym tradycyjnie, oblaminowanym warstwą tkaniny szklanej, bez użycia lekkiego drewna. Mój kadłub waży 24 kg. Używanie lekkiego drewna jest dobrym pomysłem, ale raczej nie będzie mieć wpływu na prędkość i ewentualny sukces. O wiele ważniejsza jest liczba godzin spędzonych na lodzie, przygotowanie kondycyjne i techniczne oraz właściwa motywacja.

Rozmawiał Krzysztof Olejnik

Tagi: .
Wiatr portal dla żeglarzy

Witamy na portalu Wiatr.pl

Zaloguj się i odkryj nowe możliwości