Magazyn Wiatr - portal żeglarzy i pasjonatów sportów wodnych

Dookoła Korsyki w 14 dni

  • Mateusz Jabłoński, OR
  • sobota, 30 lipca 2011

Dookoła Korsyki w 14 dni

Maria Grzeszczyk przedstawia swe wrażenia z rejsu dookoła niezwykłej wyspy – Korsyki. Załoga autorki zafundowała sobie dwutygodniową włóczęgę po akwenie, który coraz częściej kusi żeglarzy z Polski. Startujemy z Sardynii.

Na początku maja lądujemy w Olbii na północno-zachodnim wybrzeżu Sardynii. Lot z Berlina trwał około dwóch godzin (z Warszawy nie ma bezpośredniego połączenia). Jest ciepło, ale nie gorąco. Wynajmujemy taksówkę i jedziemy 20 km do portu w Portisco, gdzie wyczarterowaliśmy Bavarię Cruiser 38. To jacht dla siedmiu osób. Wyposażony we wszystko, co trzeba, ale mapy i locję przywieźliśmy z kraju. Lepiej mieć swoje pomoce nawigacyjne, bo na czarterowych jednostkach możemy nie znaleźć map z najbardziej nas interesującymi akwenami.

Przed nami piękna trasa. Startujemy z Sardynii z zamiarem opłynięcia Korsyki. Najpierw od strony wschodniej. Po drodze odwiedzimy włoskie wyspy Elbę i Pianosę. Opłyniemy Przylądek Korsykański i wzdłuż zachodniego wybrzeża Korsyki powrócimy na Sardynię. Mamy na to dwa tygodnie.

Zwiedzamy Olbię. Ograniczamy się do przebiegnięcia po starych uliczkach i zobaczenia z zewnątrz wykutej w granicie bazyliki San Simplicio z XI wieku. Co jest wewnątrz? Dowiadujemy się z przewodnika, gdyż świątynia jest zamknięta. Nie ma w tym mieście innych zabytków.

Wypływamy rano, kierując się na archipelag La Maddalena (Archipelag Galluryjski). Jest piękna słoneczna pogoda. Wiatr umiarkowany. Morze turkusowe. Po drodze mijamy wyspy z piaszczystymi plażami. Archipelag, który mamy na kursie, to park narodowy. Jedyną zamieszkaną wyspą jest La Maddalena. Cumujemy w środku miasta, tuż przy sklepach i knajpkach usytuowanych przy nabrzeżu. Na wejście do miejscowego Museo Archeologico Navale jest za późno, a szkoda, bo znajduje się tam rzymski statek towarowy z 120 r. p.n.e. Zgromadzono też pamiątki po admirale Nelsonie, który upodobał sobie ten port i traktował go jako bazę wypadową pozwalającą obserwować ruchy floty francuskiej.

Następnego dnia płyniemy na Korsykę. Wiatr północny o sile siedmiu stopni Beauforta utrudnia żeglugę, więc zmieniamy plany. Płyniemy na zachodnie wybrzeże. Opłyniemy Korsykę z drugiej strony (zgodnie ze wskazówkami zegara). Cieśnina Świętego Bonifacego, oddzielająca Sardynię od Korsyki i Morze Tyrreńskie od Morza Śródziemnego, znana jest jako akwen wyjątkowo trudny. Cieśnina ma szerokość siedmiu mil. Wieją tu silne wiatry. Gdy powieje z zachodu na wschód lub odwrotnie, w pojawiają się silne i zmienne szkwały. Zatonęło tu sporo okrętów. Dodatkowym utrudnieniem są liczne wysepki, skały, mielizny i podwodne rafy. Ale dziś, w dobie odbiorników GPS, mamy ułatwione zadanie. Nasz kapitan dokładnie wyznaczył trasę, a my trzymamy się jej i udaje nam się pokonać cieśninę bez przygód. Z prawej strony zostawiliśmy dwie większe wyspy Lavezzi i Cavallo. Należy trzymać się od nich z dala, bo w ich pobliżu jest bardzo płytko.

Choć Korsyka należy do Francji, Korsykanie na każdym kroku podkreślają swoją odrębność. Wypada więc zawiesić banderę Korsyki (biała flaga z czarną głową Maura owiniętą białą chustą). Banderę kupicie w każdym sklepie żeglarskim.

Dopływamy do Bonifacio, pierwszego portu na Korsyce. To miejsce wszystkie przewodniki i foldery pokazują jako wizytówkę wyspy. Wielu twierdzi, że to najładniejszy port na całym Morzu Śródziemnym. Niesamowite wrażenie robią wysokie białe klify. Po jednej stronie wejścia do portu na klifach górują średniowieczne mury miasta, po drugiej – samotna latarnia morska. Przemierzamy naturalną, długą zatokę wciśnięta pomiędzy klif. Wysokie brzegi osłaniają cumujące jednostki. Zatoka ma około 100 m szerokości oraz głębokość od 2 m (na samym jej końcu) do 20 m.

Większe jednostki cumują pośrodku zatoki. W północnej części jest się kotwicowisko, na którym można stanąć, gdy nie ma miejsca w porcie. Dla gości jest tu 220 miejsc. My, trzymając kurs południowo-wschodni, bez problemu dochodzimy do kei w środku zatoki i stajemy niemal na wprost murów obronnych Górnego Miasta. Wspinamy się po schodach i już jesteśmy na ulicy pełnej sklepów z pamiątkami. Miasto zostało założone w IX w. przez Bonifacego II, hrabiego z Toskanii. To on zlecił budowę zamku na wzgórzu. Do Francji miasto zostało włączone w 1769 r.

Pod wieczór wybieramy się na wycieczkę wzdłuż brzegu morza. Wspaniale pachną zioła. Docieramy do latarni morskiej wysuniętej na klifie daleko w morze. Widać Sardynię. Część załogi wybrała się na cmentarz założony przez żołnierzy Napoleona.

Naszym następnym portem jest Propriano. Po raz pierwszy kąpiemy się w morzu, choć woda jest chłodna. Dalej kierujemy się ku Ajaccio (stolica Korsyki). Wieje północny wiatr. Rezygnujemy z halsowania i włączamy silnik (trzeba pamiętać, że wiatry północne w tym rejonie przeważają). Marina znajduje się w centrum miasta. Przypływają tu ogromne promy z Sardynii i południowych portów Francji. Zwiedzamy XVI-wieczną katedrę Notre Dame de Miséricorde, w której ochrzczony był Napoleon, oraz dom, w którym się urodził. Znajdują się tu liczne portrety cesarza i jego rodziny oraz listy i inne pamiątki. W katedrze spotykamy księdza, który dowiedziawszy się, że jesteśmy Polakami, zaciąga nas do kolejnego kościoła na nabożeństwo. Wieczorem obchodzimy uroczyście trzytysięczną milę naszego kolegi. Pijemy z tej okazji dobre wino korsykańskie. Nasz kapitan ma na liczniku 23 tys. mil morskich. Ja, niestety, nie liczyłam swoich. Chyba zwrócę się do kapitana, z którym wcześniej pływałam na Bałtyku, o opinię z rejsów i zacznę podliczać własne przebiegi.

Wcześnie rano wyruszymy w kierunku Calvi. Przed nami 45 mil. Wiatr znów przeciwny, ale Calvi wynagradza trud halsowania. To miasto podobało mi się najbardziej ze wszystkich, jakie widzieliśmy na Korsyce. Położone jest na wysokim brzegu i otoczone murami twierdzy. Za czasów rzymskich stanowiło port dla okrętów wojennych i statków handlowych. Często zajmowane było przez piratów. Od XV w. należało do Genui. Francja przejęła władze nad miastem w 1768 r. Podobno tu urodził się Krzysztof Kolumb. Ma swój pomnik u podnóża cytadeli.

Wreszcie osiągamy najbardziej na północ wysuniętą część Korsyki – Przylądek Korsykański. Na skałach samotna latarnia. Słychać ptactwo. Na wodzie czasami pojawia się jacht w oddali. Tu już nie ma promów. Cumujemy w porcie Macinaggio. Czas zajmuje nam kąpiel w morzu i leniuchowanie. Rano ruszamy w kierunku Elby. Szykujemy włoską banderę. Robi się coraz cieplej. Wiatr osłabł, choć nadal wieje z północy.

Na Elbie tuż przy nabrzeżu trwa fiesta. Miejscowi oferują lokalne produkty; wina, sery, chleby. Ceny wysokie, ale degustacja gratis. W wina wolimy zaopatrywać się w sklepach. Robimy takie zapasy, by ich nie zabrakło do żadnej kolacji.

Następnego dnia płyniemy na kontynent, do Włoch. To jedyny dzień z deszczem. Po raz pierwszy i ostatni podczas tego rejsu wyciągam sztormiak i kalosze. Zatrzymujemy się w dużym, nowoczesnym porcie jachtowym Punta Ala. Może tu stać 890 jachtów. Dla gości przewidziano 80 miejsc. Dookoła las masztów. Pilnujący porządku w porcie podpływają do nas natychmiast i wskazują miejsce cumowania. W szczycie sezonu pewnie niełatwo tu o miejsce. Postój w marinie kosztuje nas 55 euro. To najwyższa opłata za portowanie podczas rejsu. W okolicy przylegającej do portu znajdują się ekskluzywne hotele, eleganckie butiki, sklepów żeglarskich jest chyba z dziesięć. Podziwiamy piękną, zadbaną roślinność, palmy, krzewy, kwiaty. W nocy nadchodzi sztorm o sile 10 Beauforta. Wiatr dopycha nas do pomostu. Obawiając się uszkodzenia łódki całą noc trzymamy wachty. Rano jest już spokojnie.

Wracamy na morze. Zmierzamy na wyspę Giglio. Z tego miejsca czeka nas powrotny rejs na Korsykę. Trasa trochę dłuższa (75 mil). Nocna wachta upływa szybko przy pełni księżyca. Ruch na wodzie mały, z daleka czasami przesuwają się światła większych jednostek. Z boku zostawiamy wyspę Monte Christo. Rano znów wciągamy banderę Korsyki. Na horyzoncie widać ośnieżone korsykańskie szczyty. Góry stanowią dwie trzecie powierzchni wyspy. Najwyższy szczyt (Monte Cinto) ma 2706 m n.p.m. Dopływamy do małego portu Solenzara. Znów mamy czas na kąpiel. Woda jest tu chłodniejsza niż na północy wyspy. Nad samym brzegiem rosną drzewa korkowe, palmy, platany. Roślinność jest wspaniała, wszędzie mnóstwo kwiatów.

Następnego dnia dopływamy do Porto-Vecchio. To tylko 21 mil żeglugi w pełnym słońcu. Mamy korzystny wiatr. Na pokładzie plaża. Port położony jest w zatoce, a wejście wyznacza tor wodny. Cumujemy i idziemy na stare miasto. Wąskie uliczki, sklepy z pamiątkami, knajpki. Kupujemy wyroby z drzewa oliwnego. Powoli żegnamy się z Korsyką.

Wracamy na Sardynię. Znów zmiana bandery pod salingiem. Z Porto-Vecchio do Porto Cervo mamy 47 mil. Mijamy wiele niezamieszkanych wysepek. Porto Cervo leży na Szmaragdowym Wybrzeżu (Costa Smeralda). Jak podają przewodniki, najbardziej błyszczą tam brylanty i diamenty gości. Ale my się tym nie przejmujemy. Zwiedzamy klub jachtowy, który zachwyca nas swoją elegancją. Posadzki w marmurze, meble z ciemnego drewna. Kręcimy się po sklepach w marinie, choć tak naprawdę nie w głowie nam zakupy.

Po drodze do naszego portu zatrzymujemy się na chwilę w Porto Rotondo. Mamy nadzieję spotkać premiera Włoch, który niedaleko ma swoją posiadłość. Po przepłynięciu 466 mil i odwiedzeniu 14 portów docieramy do naszej mariny, by zdać jacht. Spotykamy żeglarzy z Krakowa, którzy dopiero przylecieli. Są jedyną załogą z Polski spotkaną na tym szlaku.

Maria Grzeszczyk

 

Tagi: .
Wiatr portal dla żeglarzy

Witamy na portalu Wiatr.pl

Zaloguj się i odkryj nowe możliwości