Dwa tygodnie na Morzu Egejskim
Wszystko o czym warto pamiętać podczas rejsu na Cyklady.
Do Grecji nie ma sensu wyruszać na jeden tydzień. Szkoda czasu, nerwów i pieniędzy. Nawet w Chorwacji tydzień to mało, a co dopiero w Grecji, gdzie nie tylko wysp jest więcej, ale też odległości między nimi znacznie poważniejsze.
Do mariny dotrzecie w sobotę wieczorem, na morze wypłyniecie najwcześniej w nocy lub w niedzielę rano. A już w najbliższy piątek trzeba się meldować z powrotem, by do godz. 10 następnego dnia oddać jacht. W najlepszym wypadku wyjdzie sześć dni pływania! Trochę mało jak na tak daleką podróż. Dlatego lepiej żeglować rzadziej, ale dłużej – dwa tygodnie to rozsądny wybór.
Ale nawet przez 14 dni trudno dotrzeć wszędzie tam, gdzie warto. Dlatego dobrym pomysłem jest podzielenie Cyklad i zawężenie obszaru żeglugi. Zachodnia i północna część – od Aten po Milos, Paros i Mykonos – to zazwyczaj wystarczająca porcja jak na jeden urlop. A Santorini, Amorgos i resztę wysp z południowej i wschodniej części archipelagu – bez żalu można zostawić na następny raz. Bo na Cyklady z pewnością będziecie wracać.
Do Aten najlepiej podróżować samolotem. Jest szybko i wygodnie. A z tanimi liniami lotniczymi nawet niedrogo. Bilety trzeba kupić na kilka tygodni przed rejsem. Z Berlina można wyruszyć liniami easyJet. Samoloty firmy WizzAir startują z Katowic. Bilet kosztuje niecałe 800 zł.
Samolot leci dwie godziny. Ląduje na lotnisku Eleftherios Venizelos w Spacie, 27 km na wschód od centrum. Tu przesiadka na autobus E96, który za 2,90 euro zawozi pasażerów do Kalamaki. To nadmorskie przedmieścia stolicy (uwaga: podróż trwa 45 min, zakupiony bilet jest ważny przez całą dobę na wszystkie pozostałe środki komunikacji w Atenach!).
Gdy już zataszczycie wasze torby na keję nie warto się rozleniwiać. Jest sobota, więc pobliski supermarket – najlepsze i najtańsze miejsce na większe zakupy – czynny jest tylko do godz. 18. Dlatego część załogi niech odbierała jacht, a reszta niech w tym czasie buszuje między półkami. Bo na wyspach prawie wszystko będzie droższe.
Jeśli jednak dotrzecie do mariny później i będziecie musieli zrobić zakupy dopiero rano – nie szukajcie czynnego sklepu w okolicy, bo raczej nie znajdziecie. I nie zamawiajcie niczego u miejscowych cwaniaczków szwendających się po kei, którzy chętnie przywiozą co tylko dusza zapragnie, ale później zażądają zapłaty, która uderzy po kieszeni mocniej, niż kolacja w ekskluzywnej knajpie. Lepiej zostawić Ateny za rufą i obrać kurs na niedaleką wyspę Egina (i do miasta o tej samej nazwie). Tam nawet w niedzielę czynne są małe sklepy i stragany na drewnianych kutrach, pełne pomidorów i winogron. A w poniedziałek skoro świt otwierają piekarnię i niewielki, ale dobrze zaopatrzony market.
Ta wyspa to nie tylko dobre miejsce na pierwsze zaopatrzenie kambuza, przeczekanie silnych wiatrów lub flauty, ale też ciekawy przystanek dla tych wszystkich, którzy żeglują, by zwiedzać świat, a nie wyłącznie po to, by zaliczać mile. Egina należy do Wysp Agro-Sarońskich. W osiemnastym wieku została pierwszą stolicą niepodległej Grecji. Wzdłuż kei knajpka za knajpką. Z małych sklepów w bocznych uliczkach dochodzi zapach orzechów pistacjowych. Gdzieniegdzie wiszą suszone ośmiornice.
W pobliżu jest ciekawy kościół Agia Triada, a idąc trzy kilometry w głąb lądu znajdziecie nową, wielką katedrę Agia Nektarios. Ale najciekawsze miejsce na całej wyspie ukrywa się na jej wschodnim brzegu. Wystarczy opłynąć Eginę od północy lub południa (ten drugi wariant jest znacznie ciekawszy), zawinąć do zatoczki u stóp sennego letniska Agia Marina, rzucić kotwicę, dopłynąć do brzegu pontonem i w pół godziny wdrapać się na wzgórze. Czekają tu ruiny Świątyni Afai z 490 r. p.n.e. To jeden z najlepiej zachowanych zabytków starożytnej Grecji.
Z Eginy pora gnać na wschód. Droga na wyspę Kithnos, która zazwyczaj bywa pierwszym przystankiem na Cykladach, to ponad 46 mil. Port Merichas, jedyne miejsce w okolicy jako tako przygotowane na przyjęcie turystów, schowany jest na końcu wąskiej i górzystej zatoki. Przy wejściu trzeba uważać na duża skałę po prawej stronie, a przy kei na promy, które zjawiają się co wieczór i robią spore zamieszanie (konieczne solidne szpringi dziobowe i odbijacze na rufie).
Opuszczając Kithnos aż się prosi żeglować z wiatrem na południe. Można wybrać spacerowy, krótki odcinek na Serifos, gdzie z nadbrzeżnej osady Livadi stromymi schodami dotrzecie do Chóry. Wyjątkowej, bo uznawanej za najbardziej malowniczą wioskę na Cykladach. Fragmenty murów starego zamku wtopione są w ściany domów białych jak śnieg, a na szczycie stoją ruiny weneckiego kastro z XV wieku. Ale można też od razu przeskoczyć na Milos (43 mile), wulkaniczną wyspę, której nie sposób porównać z żadną inną.
Jachty wpływają tu do wąskiej i długiej zatoki powstałej po wybuchu wulkanu. Żeglują dostojnie wśród wysokich, stromych skał i Niedźwiedzi – strzelistych kamieni wystających z wody. Po kilkudziesięciu minutach, za kolejną ścianą, wyłania się port Adamantas – bezpieczny, ale ciasny i miejscami dość płytki. Niecałe sto metrów od kei można wsiąść do autobusu, który po kwadransie dociera do Plaki – uroczego miasta na wzgórzu. Choć Milos to surowa wyspa, plan zwiedzania może być napięty. Jest tu muzeum z kopią słynnej rzeźby Wenus z Milo (oryginał znajduje się w paryskim Luwrze), są chrześcijańskie katakumby z I wieku n.e., pumeksowe wybrzeże Sarakiniko przypominające scenografię z filmu science fiction oraz gorące źródła.
Z Milos trzeba choć na chwilę popłynąć na Sifnos. Dzięki swemu urokowi ta wyspa jest w sezonie bardzo popularnym letniskiem. Ale już we wrześniu i październiku można tu odsapnąć. Chcąc być bliżej cywilizacji najlepiej zawinąć do Kamares. Chcąc zapomnieć o bożym świecie warto wybrać zatokę garncarzy Vathi – jedną z najbardziej urokliwych w okolicy. Przy kei koło małej kaplicy są miejsca dla trzech jachtów. Raczej o niezbyt dużym zanurzeniu. Reszta załóg musi stanąć na kotwicy. Na brzegu, tuż przy plaży, czekają ciche, często rodzinne restauracje serwujące doskonale przyrządzone ryby dorado.
Po nocy w rajskiej zatoce można wrócić na ziemię. Żeglując 28 mil na północny wschód jachty docierają do miejscowości Paroikia na wyspie Paros. Podejście wymaga czujności. Co kilka minut z wody wyłania się skała lub kamienna ostroga. W porcie goście cumują na zewnątrz basenu. Po zejściu na ląd szybko można spostrzec, że to jedno z najważniejszych miast na Cykladach. Z keją sąsiadują dość duże, świetnie zaopatrzone markety, spore sklepy z pamiątkami, jest też mała kafejka internetowa (15 minut za 1 euro).
Oczywiście nikt rozsądny nie wpada tu tylko na zakupy. Wystarczy krótki spacer w głąb miasta, by Paroikia zaczęła czarować. Labiryntem wąskich uliczek, kafejkami schowanymi w zaułkach, jaśminowymi kaskadami opadającymi z domów, starym wiatrakiem na rondzie koło przystani promowej, a przede wszystkim kościołem Matki Boskiej od Stu Bram z XVI wieku, najbardziej ekscytującym na całym Morzu Egejskim. Składa się z trzech mniejszych kościołów. Otoczony jest wielkim murem, który miał chronić cenne ikony przed piratami. W pobliżu znajdziecie ciekawe muzeum z antyczną kolekcją, której perłą jest figurka skrzydlatej Nike z V wieku.
Z Paros najbliżej jest do Naksos, ale można też od razu obrać kurs na północ, ku słynnej wyspie Mykonos. To zaledwie 28 mil, więc znów będzie czas, by pożeglować i pozwiedzać. Na Mykonos jachty nie cumują w porcie miejskim, ale w nowej marinie zbudowanej na północ od miasta (postój za darmo, jak wszędzie na Cykladach). Spod przystani promowej odchodzą autobusy do centrum. A tam kurort jak z najpiękniejszych pocztówek. Z jednej strony portu rząd wiatraków, w pobliżu słynny, stary kościół Paraportiani, w dole przy kei deptak pełen knajp, turystów i pelikanów. Pijąc kawę tuż nad wodą trzeba unosić nogi, gdy nadciąga fala. Ale największe wrażenie robi Mała Wenecja, kawałek innego świata na Cykladach, dzielnica artystów i kolorowych balkonów zawieszonych niebezpiecznie nad zatoką.
Przy zachodnim falochronie czekają wodne taksówki, które zawożą pasażerów na wyspę Delos (codziennie rano z wyjątkiem poniedziałków). Można tam popłynąć własnym jachtem, ale nie można dobić do nabrzeża. Dlatego rejs spacerową łodzią to jedyny sposób na dokładne zwiedzenie świętej wyspy.
Starożytnemu światu ten niepozorny skrawek ziemi dał potomków Zeusa i Latony – Artemidę i Apollina, najpiękniejszego z Bogów, patrona wszystkich muz, Boga słońca, zdrowia, choroby, wróżb i wyroczni. Choć to niewielka wyspa, należy do najważniejszych dla historii i współczesności całego archipelagu. Nazwa „Cyklady” pochodzi od słowa kyklos czyli koło. To koło ma oznaczać krąg jakim sąsiednie wyspy otaczają Delos. Święta wyspa jest dziś chętnie odwiedzane przez turystów, którzy spędzają tu kilka godzin spacerując między ruinami starego świata; od słynnej Alei Lwów, przez pozostałości domów Dionizosa i Kleopatry, po teatr i Dom Masek.
Z Delos wystarczy przepłynąć kilka mil, by starożytne miejsce kultu zamienić na współczesne. Na niedalekiej wyspie Tinos jest wielki kościół Panagia Ewangelistria. Zbudowano go na wzniesieniu, w miejscu gdzie 82 lata temu miejscowa zakonnica znalazła cudowną ikonę. Dziś pielgrzymi wierzą, że zarówno ikona, jak i woda z bijącego w kościele źródła, mają uzdrowicielską moc. Dlatego na wyspę ściągają pielgrzymi, turyści i żeglarze. Ale niewielu – śladem najbardziej bogobojnych Greków – decyduje się zdobyć kościelne wzniesienie idąc po kolanach.
Pielgrzymkowa turystyka dociera powoli także do wyspy Siros i miasta Ermupoli. To stolica całego archipelagu. Góruje nad nią piękny kościół Anastasi. Warto się tam wspiąć, bo widok w dół na miasto i port jest niezwykły. Na sąsiednim wzgórzu schowana jest starożytna dzielnica Ano Siros, miejsce z kilkoma kościołami, katedrą i klasztorem. Okoliczna zabudowa przypomina skansen, małe domy i wąskie uliczki tworzą wyjątkowy chaos, a biegnący czas zdaje się tu nie mieć ani wartości, ani sensu.
Zupełnie inaczej niż na wyspie Kea – w zacienionym mieście Korissia, czy też w sąsiednim, rozgrzanym słońcem porcie Vourkari. Tu czas to pieniądz. Na dobijające jachty polują kelnerzy o hinduskich rysach z pobliskich knajp. Ochoczo pracują przy rufowych cumach, polecają swoje menu, oferują nawet prysznic – to wszystko dość wyjątkowe jak na Cyklady. Atmosfera tego miejsca nie pozwala zapomnieć, że kontynent i Ateny coraz bliżej. Dlatego na Keę nie warto się spieszyć. Lepiej poszwędać się jachtem wzdłuż jej wysokich brzegów na północnym lub południowym cyplu, gdzie można poczuć się jak w zalanym wodą kanionie.
Wracając na zachód wypada na koniec odwiedzić zatokę koło przylądka Sounion. Lub choćby podpłynąć na odległość strzału z obiektywu do tego najbardziej na południe wysuniętego skrawka kontynentu. Na jego szczycie dumnie stoją ruiny świątyni Posejdona. A później już prosto do Aten.
Żeglując po Cykladach bez pośpiechu, prawie wyłącznie w dzień, rezerwując sporo czasu na lądowe wycieczki, można przez dwa tygodnie odwiedzić nawet 10 wysp i pokonać około 350 mil. To oferta dla załóg bez sportowych ambicji i dla rodzin żeglujących z dziećmi. W tym samym czasie można oczywiście zaorać morze od Aten po Rodos i z powrotem. Tylko po co?