Magazyn Wiatr - portal żeglarzy i pasjonatów sportów wodnych

François Gabart dla magazynu „Wiatr”

  • Mateusz Jabłoński, OR
  • poniedziałek, 3 czerwca 2013

Wydaje mi się, że śnię

„Straciłem prywatność, nie mogę przejść spokojnie ulicą, swoją twarz widzę w gazetach, w telewizji
i na billboardzie za rogiem.” François Gabart, zwycięzca regat Vendée Globe, opowiada Markowi Słodownikowi o wyścigu, popularności i koszmarach.

Magazyn „Wiatr”: François, skoro swą karierę rozpocząłeś od wygrania najtrudniejszych regat samotników, co się będzie działo w twoim życiu za kilka lat?
François Gabart: Myślę, że kariera wciąż się będzie rozwijać. Wygranie Vendée Globe przybliża mnie do celu, jakim są starty w dużych imprezach. Wiem, że teraz będzie mi łatwiej.

W ciągu niespełna trzech miesięcy stałeś się jednym z najpopularniejszych żeglarzy na świecie. Czy czujesz już tę popularność?
Na razie wydaje mi się, że śnię. Nigdy nie zabiegałem o popularność. Nigdy też nie myślałem, że wygląda ona właśnie tak. To, co dzieje się wokół mnie, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Setki nowych ludzi, dziesiątki wywiadów, zaproszenia i ogromne zamieszanie. Straciłem prywatność, nie mogę przejść spokojnie ulicą, swoją twarz widzę w gazetach, w telewizji i na billboardzie za rogiem. To krępujące i czasem czuję się nieswojo.

Czego podczas regat brakowało ci najbardziej?
Snu. Byłem przygotowany na trudności, ale w trakcie wyścigu niektóre chwile były naprawdę ciężkie. Czasem chęć położenia się choćby na moment była prawie nie do przezwyciężenia. A na południu doskwierało mi też zimno. Miałem chwile kryzysowe, ale udało się je pokonać. Zaskoczyło mnie napięcie psychiczne towarzyszące wyścigowi. Żegluga przy wietrze, który przez sześć tygodni prawie nie słabnie poniżej 20 węzłów, to wielkie wyzwanie. Warunki bytowania też nie były łatwe. Do tego dochodziło poczucie samotności i oddalenia. To napięcie chyba jeszcze całkowicie mnie nie opuściło.

Miewasz teraz sny, w których powracasz na ocean?
Tak, czasem są to koszmary. Tuż po samotnym wyścigu dookoła świata kontakt z rzeczywistością bywa utrudniony. A przecież to był mój pierwszy tak długi rejs. Konsultowałem się ze specjalistami i wiem, że organizm musi odreagować. To chyba jeszcze trochę potrwa. W nocy wciąż budzę się po kilka razy, ale nie trzymam już sztormiaka pod ręką w sypialni.

Wspominałeś na konferencji, że z rodziną kontaktowałeś się rzadko, raz na tydzień. Sam narzuciłeś sobie takie ograniczenie?
Tak. Starałem się pamiętać, że płynę w regatach (śmiech). Każda rozmowa telefoniczna na oceanie wywiera wpływ na psychikę. Rozmowa się kończy, ale wciąż o niej myślisz. To rozbija i zakłóca naturalny rytm, jakiemu poddajemy się na morzu. Rozmawiałem z zespołem brzegowym, telefonowałem do dziewczyny oraz do rodziców. Wciąż mam z nimi świetny kontakt i wiem, że dla nich te regaty z pewnością były o wiele trudniejsze niż dla mnie.

Czy zabrałeś z sobą na ocean duży bagaż oczekiwań współpracowników i sponsorów?
Z pewnością inni zawodnicy dźwigali cięższy. Ode mnie nie oczekiwano sukcesu. Oczywiście, dobry wynik zostałby doceniony, ale nikt nie obsadzał mnie w roli faworyta. Wszyscy wiedzieli, że mam doskonale przygotowany jacht, świetny zespół brzegowy i duży budżet. Ale przecież budżety nie wygrywają regat. Gdyby mi się nie udało, chyba nikt nie miałby do mnie pretensji. Byłem debiutantem. Po raz pierwszy startowałem w okołoziemskim wyścigu samotników. Miałem swoje cele i na nich się koncentrowałem. Płynąłem najlepiej jak umiałem, ale niczego nie starałem się udowadniać.

Michel Desjoyeaux dwukrotnie wygrał Vendée Globe. Przed regatami był twoim mentorem i trenerem. Jak się z nim współpracuje?
Michel jest świetnym partnerem, ma ogromną wiedzę i charyzmę. Jest małomówny, ale doskonale wie, czego chce. Potrafi też znakomicie panować nad projektem. Jest wymagający i świetnie zorganizowany – mam nawet wrażenie, że nigdy się nie myli. Kiedy coś wspólnie wypracujemy, to już nie ma od tego odwrotu. Nie jest to łatwy szef, ale można się przy nim wiele nauczyć. Ja korzystałem z każdej rozmowy z nim, z każdego spotkania. Teraz, po regatach, często rozmawiamy i on wciąż wypytuje mnie o różne szczegóły techniczne. Nie mogę zdradzać treści tych rozmów, ale czuję, że jeszcze długo będę zdawał mu relacje. Czasem są to naprawdę niuanse, ale Michel drąży je z niebywałą konsekwencją.

Kiedy się poznaliście?
Cztery lata temu byłem na konferencji prasowej po jego zwycięstwie w Vendée Globe. Młody żeglarz z wielkimi marzeniami słuchał go z zapartym tchem. Bliżej poznałem go nieco później. Następnie dość szybko doszło do naszej współpracy. Rok po pierwszym spotkaniu płynęliśmy razem na pokładzie jednego jachtu w wyścigu Barcelona World Race.

Kiedy uwierzyłeś, że możesz wygrać Vendée Globe?
Na Oceanie Indyjskim pomyślałem, że może się udać… W czołówce płynęliśmy we trzech: Armel, Jean-Pierre i ja. Nieco dalej był Bernard. Mieliśmy już sporą przewagę i wówczas pomyślałem, że mam szansę na miejsce w pierwszej trójce. Później rywalizowałem z Armelem i szliśmy łeb w łeb. Odjechałem do przodu dopiero na południowym Atlantyku.

Wasz pojedynek z pewnością zapamiętamy na długo…
Polowanie na błędy rywala oraz walka z samym sobą, by nie popełnić błędu, by nie zrobić fałszywego ruchu. To było bardzo męczące. Ale jednocześnie na swój sposób piękne. Mam wielką satysfakcję, że wygrałem właśnie po takiej walce. Takie zwycięstwo cieszy podwójnie.

Armel Le Cléac’h wspominał na mecie, iż cieszy się, że przegrał zaledwie o trzy godziny, a nie o pięć dni.
No właśnie, walka trwała do końca, a ostatnie dni były bardzo trudne ze względu na pogodę i ruch statków na morzu. Poza tym Armel zbliżał się do mnie i cały czas miałem wrażenie, że szykuje jakąś niespodziankę, która może odmienić losy wyścigu.

Ale po minięciu mety wcale nie wyglądałeś na zmęczonego.
Byłem bardzo zmęczony, ale sukces i adrenalina działały orzeźwiająco. Po dopłynięciu do mety marzyłem tylko o gorącej kąpieli i wygodnym łóżku. Na brzegu były jednak tysiące osób. Zgiełk, las mikrofonów i nowe obowiązki. Od razu wiedziałem, że z kąpieli i z łóżka nici. Teraz chciałbym się zaszyć w domu, poświęcić czas dziewczynie i 11-miesięcznemu dziecku. Kiedy ostatni raz widziałem syna, ledwie siadał w wózku. Dziś zaczyna samodzielnie chodzić – to dla ojca piękne chwile i nie chcę ich przegapić.

Jakie elementy w głównej mierze zadecydowały o twoim sukcesie?
Michel Desjoyeaux zawsze powtarza, że ponad połowa sukcesu to dobre przygotowanie jachtu. I przygotował mi go perfekcyjnie. To ostatni jacht, jaki budował jego brat, Hubert, który zmarł w maju 2011 roku. To bardzo szybka maszyna, zżyłem się z nią. Większych wad w niej nie widzę, poprawiłbym jedynie drobiazgi. Na razie jednak bez żalu zostawiam łódź w dobrych rękach członków zespołu brzegowego. Muszę odpocząć od morza, regat, napięcia i stresu. Wrócę jeszcze silniejszy.

Wystartujesz w Vendée Globe za cztery lata?
Na pewno jeszcze popłynę, ale na razie cieszę się z tego, co osiągnąłem.

Rozmawiał Marek Słodownik

 

Wiatr portal dla żeglarzy

Witamy na portalu Wiatr.pl

Zaloguj się i odkryj nowe możliwości