Magazyn Wiatr - portal żeglarzy i pasjonatów sportów wodnych

Mazurskie obrazy Marka Słodownika

  • Mateusz Jabłoński, OR
  • sobota, 1 marca 2014

Marek Słodownik wrócił na ulubione mazurskie szlaki. Odwiedził małe ciche porty i duże mariny tętniące życiem. Co zapisał w swym dzienniku jachtowym?

tym roku popłynąłem na południe Mazur. Najpierw z Giżycka na jezioro Roś, a następnie na kraniec Nidzkiego. Dawno w tych rejonach nie byliśmy. Zależało nam więc na tym, by zawinąć do kilku miejsc i skonfrontować teraźniejszość z dawnym mazurskim żeglowaniem. Załoga rodzinna: dwoje dzieci w wieku szkolnym (14 i 12 lat) oraz ja. Warunki dopisały, nie wiało zbyt mocno, a słoneczna pogoda zachęcała do pływania. Mimo to na Mazurach sporo przestrzeni – tłoku nie było ani na szlakach, ani w portach.

Obraz pierwszy: mazurska flota

Żeglowaliśmy siedmiometrowym jachtem typu Mors – konstrukcją Jerzego Pieśniewskiego z pierwszej połowy lat 80. Wspaniała łódka. Bezpieczna, szybka, z regatowym zacięciem, płynąca ostro na wiatr bez nadmiernych przechyłów. Przymierzaliśmy się do każdego jachtu napotkanego po drodze, ale szanse mieliśmy tylko przy silnych wiatrach, bo łódź była solidnie dobalastowana, a żagle stosunkowo niewielkie.

Podczas dwutygodniowego rejsu spotkaliśmy tylko jeden jacht tego samego typu. Na tle łodzi dostępnych w czarterach nasza jednostka wyglądała jak pojazd z innej planety. Bez systemu Lazy Jack i rolowanego foka. Bez pokładowej toalety i innych bajerów uchodzących dziś za standard. Wnętrze dość niskie, bez osobnych kabin, a stolik tradycyjnie rozkładany na skrzynce mieczowej. Do tego świeczki zamiast nowoczesnych lamp oświetleniowych. Ale mimo to rejs był udany, a frajda z żeglowania szybką łódką – wyjątkowa.

W niektórych portach nasza łódź była najmniejsza przy kei. Dominowały jachty ośmiometrowe (Antila 27, Maxus 27, Fortuna 27), dziewięciometrowe (Dreamer 32, Maxus 32), a nawet dziesięciometrowe (Cobra 33). Zdarzały się też większe, ale sporadycznie.

Bardzo popularne są nadal konstrukcje Andrzeja Skrzata: sasanki, tanga, pojawiają się też słynne sportiny 595. Z seryjnych modeli dominują jednostki ze stoczni Delphia Yachts – głównie typu Phila 880. Ale po Mazurach wciąż pływa sporo jachtów z minionej epoki, przede wszystkim venuski i oriony. To z reguły jednostki prywatne, odkupione od klubów i zakładów pracy, dopieszczone ręką armatorów. Wciąż świetnie służą mazurskim załogom. Czasem można zobaczyć prawdziwe oldtimery: łodzie typów Mak 707, Pegaz czy El Bimbo. Furorę na Bełdanach robił pięknie odrestaurowany sklejkowy Mak 444. Spotkaliśmy także załogę pływającą na omedze – nie z oszczędności, ale z powodów sentymentalnych.

Obraz drugi: barki

Z roku na rok jest ich coraz więcej. Większość czarterowych łodzi spacerowych może prowadzić sternik bez patentu. Jakie są zalety takich jednostek? Nie musimy kłaść masztu, nie wybieramy szotów, pływamy prawie w każdych warunkach pogodowych, a do tego pod pokładem jest wygodnie jak w domu. Najpopularniejsze są jachty typu Nautica 1000, widzieliśmy też łodzie marek Calypso i Futura. Wielu żeglarzy w starszym wieku wybiera właśnie tego typu jednostki.

Obraz trzeci: umiejętności

Jachty na Mazurach są dziś sporych rozmiarów, ale ich wielkość nie zawsze idzie w parze z umiejętnościami sternika i załogi. Wiele ekip radzi sobie raczej słabo. Ale do wypadków nie dochodzi. Ludzie jednak mają instynkt samozachowawczy i chyba nie ryzykują nadmiernie. Chociaż niektóre manewry budzą zdziwienie innych użytkowników szlaku. Na bardziej zatłoczonych jeziorach (Mikołajskie, Bełdany) trzeba mieć oczy dookoła głowy, bo nie wszyscy respektują podstawowe zasady prawa drogi.

Obraz czwarty: śluzy, szlaki i kanały

W ostatnich latach sporo mówiono o kłopotach ze śluzowaniem w najbardziej uczęszczanej śluzie Guzianka. Narzekano na tłok i załogi wpychające się bez kolejki. W tym roku, podczas naszego rejsu w szczycie sezonu, wpłynęliśmy do śluzy praktycznie z marszu, przepuszczając jedynie statek białej floty. Razem z nami weszło jeszcze siedem jachtów (więcej chętnych nie było). I nie działo się to o 7.00 rano, ale w środku lipcowego dnia. Nikt się nie wpychał, nie było nerwów i złorzeczeń. A w śluzie Karwik było jeszcze luźniej – żadnej kolejki, tylko my i śluzowy, który obsłużył nas bez zwłoki.

Niestety, Mazury z roku na rok się kurczą. Jeszcze 20 lat temu można było dopłynąć na koniec jeziora Roś, do ostatniej zatoczki. Dziś jest to prawie niemożliwe, bo końcowy odcinek porasta podwodna roślinność – załogi ryzykują utknięciem w ławicach chwastów. Podobnie jest na krańcu Jeziora Nidzkiego. Do Jaśkowa już się nie dotrze, przed ostatnim przesmykiem drogę zagradza wielka warstwa mułu, a z dna dochodzą na powierzchnię gazowe bąble.

Mazurskie kanały mogłyby być atrakcją na skalę międzynarodową. Są przepiękne, z niezwykłymi widokami, toczą swe wody przez atrakcyjne tereny będące enklawą w zurbanizowanym świecie. Kanał Jegliński może z powodzeniem konkurować z europejskimi szlakami. Ale niestety nasze drogi są zaniedbane. Degradacja postępuje z roku na rok – sterczące pręty zbrojeniowe, brak polerów cumowniczych, płycizny i bród. Jest zakaz cumowania, trudno też wyobrazić sobie bezpieczne burłaczenie po zapadających się nabrzeżach.

Obraz piąty: porty

Od kilkunastu lat przybywa na Mazurach portów jachtowych. Ich standardy są różne, od doskonałej Wioski Żeglarskiej w Mikołajkach, przez uroczy port Korektywa w Piaskach, po miasteczko żeglarskie Wrota Mazur. Są też mniej znane miejsca, jak przystanie na Bełdanach czy Nidzkim. Wybór jest duży, na każdą kieszeń i spełniający różne oczekiwania co do gastronomii czy życia koncertowego.

Wciąż zachwyca mnie port „U Faryja” w Rucianem. Miejsce zbudował od podstaw Eugeniusz Faryj, dziś 67-letni gospodarz. Oferują tam wszystko, co żeglarzom potrzebne, a przy tym nie łupią gości. Postój na noc kosztuje 30 złotych, to jedno z najtańszych miejsc. Ruch jest spory, ale mimo to załoga portu utrzymuje porządek.

Wiele jachtów zawija do nowych marin nad Niegocinem, do portu nieopodal śluzy Guzianka na Bełdanach lub do wybranej przystani w Pięknej Górze. Inni szukają dawnych klimatów – są wierni Starym Sadom, przystani „Zielony Gaj” czy portowi Bazy Mrągowo nad Tałtami (najtańszy port na naszym szlaku, zaledwie 17 zł za jacht i załogę). To miejsce z niepowtarzalnym klimatem gościnności i tradycji żeglarskich. Warto je wpisać do kalendarza, planując kolejne rejsy.

Ceny w portach są zróżnicowane. Średnia mazurska to 20, 30 zł za noc. Do tego trzeba doliczyć opłaty za toalety i natryski. Sumując koszty, trzeba być przygotowanym na wydanie od 80 do 100 zł w jednej marinie (nocleg, toalety, uzupełnienie wody, naładowanie akumulatorów). To nie budzi już sprzeciwu. Ale gospodarze marin poszli nieco dalej i wprowadzili opłaty dzienne. Chcesz przybić w dzień, by zrobić zakupy czy skorzystać z uroków miasta – musisz zapłacić. Zazwyczaj 10, 15 zł za trzy godziny, ale zdarzają się wyjątki. W Piszu zażądano od nas 10 zł za godzinę. Ośrodek nie ma nawet toalety, o innych wygodach nie wspominając. A stanąć w innym miejscu w okolicy nie można.

Obraz szósty: biwaki

Przed laty zazwyczaj cumowano przy brzegach na dziko. Później wiele się zmieniło, cumowanie w portach stało się nie tylko koniecznością, ale i modą. A przy okazji można było spotkać znajomych i pokazać nowy jacht. Dziś sytuacja nieco się zmieniła, bo nawet nocleg na dziko nie zawsze jest bezpłatny. Coraz częściej na leśnych biwakach pojawiają się osoby pobierające opłaty. Pół biedy, jeśli wynika to z konieczności utrzymania miejsca w należytym stanie. Czasem jednak zarządca nie robi niczego, aby teren uprzątnąć czy zbudować choćby prowizoryczny pomost lub postawić toaletę. Płacić należy za sam fakt cumowania. Zdarza się, że na takich biwakach łatwiej spotkać inkasenta niż kosz na odpady.

Obraz siódmy: śmieci

Od lipca obowiązuje nowa ustawa o gospodarce odpadami. Teraz to gmina odpowiada za odbiór śmieci, a właściciele nieruchomości decydują, czy odpady są segregowane czy też nie. Na Mazurach segregacji nie zauważyliśmy, wszystko jak dawniej idzie do jednego pojemnika. W Mikołajkach, aby wyrzucić śmieci, trzeba okazać dowód opłaty portowej, a kontenera strzegą ochroniarze z kluczem do kłódki. Inne porty są może mniej restrykcyjne, ale żaden z odwiedzonych przez nas nie wprowadził jeszcze segregacji.

Mazury się zmieniają, a wraz z nimi zmienia się oblicze żeglarstwa. To nieodwracalny proces. Obecny stan można uznać za odpowiedni zarówno dla żeglarzy szukających nowości, komfortu i pełnej infrastruktury, jak i dla tych, którzy wolą dawne klimaty. Ważne, by jedni i drudzy harmonijnie z sobą egzystowali.

Tekst i zdjęcia: Marek Słodownik

Wiatr portal dla żeglarzy

Witamy na portalu Wiatr.pl

Zaloguj się i odkryj nowe możliwości