Magazyn Wiatr - portal żeglarzy i pasjonatów sportów wodnych

Najpiękniejsza historia igrzysk

  • Mateusz Jabłoński, OR
  • poniedziałek, 3 września 2012

Trening mózgu

Czy można wygrać przegrane regaty i zdobyć stracony medal?

Najpiękniejsza historia igrzysk olimpijskich

Przeczytajcie rozmowę z lekarzem kadry olimpijskiej PZŻ Witoldem Dudzińskim i zapamiętajcie jego słowa. Naprawdę warto. Do zwycięstwa nie wystarczą już mięśnie, taktyka i techniczne umiejętności. We współczesnym sporcie bój o medale rozgrywa się w głowach zawodników.

Igrzyska w Pekinie w 2008 roku. Wyścig medalowy w klasie 49er. Godzina 16.35. Wilgotność: 100 procent. Temperatura: 27 stopni Celsjusza. Pada deszcz, a silny wiatr tworzy coraz większe fale. Wieje z prędkością do 25 węzłów. Co chwilę któryś z jachtów się przewraca…

W drodze na start faworyzowani Duńczycy, którzy mają 11 punktów przewagi nad załogą z Włoch (złoto wydaje się na wyciągnięcie ręki), łamią maszt. W żeglarstwie złamany masz to poważne kłopoty. A maszt złamany 20 minut przed startem do ostatniego biegu na igrzyskach to właściwie katastrofa. Wszyscy to wiemy – nic nie można zrobić. Duńczycy wracają do portu. Nie mogą się pogodzić z tym, co się stało. Przecież ten złoty medal czekał właśnie na nich. Zasłużyli na niego, jak żadna inna załoga.

Łódki klasy 49er, które nie brały udziału w wyścigu medalowym, są już roztaklowane. Ktoś myje pokład, ktoś inny wrzuca ster do pokrowca, pozwijane żagle leżą w kokpitach. Ale ostatni jacht stoi jeszcze przy slipie z postawionym masztem. To łódka Chorwatów. Duńczycy rozmawiają z nimi przez kilka sekund, po czym wodują ich łódkę, wciągają grot i odbijają od kei. Dosłownie kilka chwil przed sygnałem przygotowania. Ktoś kręci głową z niedowierzaniem. Inni pytają: co im strzeliło do głowy? Dlaczego to robią i po co? Przecież to nie ma sensu…

Nikt im nie może pomóc. Sami muszą dopłynąć do linii startu. Ale najpierw trzeba się wydostać z dużej przystani osłoniętej od wiatru wysokim falochronem. Szlak by go trafił. W takich sytuacjach na usta cisną się najgorsze przekleństwa.

Ale Duńczycy po kilku chwilach wypływają na akwen. Zmierzając na linię startu, słyszą sygnały ze statku komisji. Wreszcie przekraczają linię. Niemal cztery minuty po ostatniej syrenie, tuż przed zamknięciem startu. Rywale są tak daleko, że przy tej pogodzie prawie ich nie widać. Mają bok przewagi. Komentatorzy telewizyjni na chwilę milkną, bo w pierwszej chwili nie wiedzą, co się dzieje. Skąd wziął się ten zbłąkany jacht? I kto na nim płynie? Duńczycy żeglują daleko, ale nie rezygnują z walki. Sztorm im sprzyja, bo lekkie skiffy co chwilę przewracają się na burtę lub nawet do góry dnem. Duńczycy na chorwackiej łódce, z wielkim napisem CRO na grocie, powoli zbliżają się do rywali. Ale wciąż żeglują z tyłu stawki.

Wyścig wygrywają Hiszpanie, 50 sekund później docierają do mety Niemcy, a po kolejnej minucie Brytyjczycy. Potem przypływają Włosi, Francuzi i Australijczycy. Jonas Warrer i Martin Kirketerp Ibsen, nasi duńscy bohaterowie, w coraz trudniejszych warunkach mają kłopoty z osiągnięciem linii mety. W końcu przewracają się. Czy w takiej sytuacji można jeszcze wierzyć w medal? Ale oni podnoszą jacht, wyprzedzają Brazylijczyków, tuż przed zamknięciem linii mety kończą wyścig na siódmej pozycji i zdobywają złoto igrzysk olimpijskich (Amerykanie i Austriacy nie ukończyli tego biegu). Jonas Warrer i Martin Kirketerp Ibsen skaczą na jachcie i tupią z wielkiej radości, bo przecież takiego scenariusza nie wymyśliłby nawet Alfred Hitchcock.

Krzysztof Olejnik: Jonas i Martin wygrali wyścig, którego nie mieli prawa wygrać. Zdobyli medal, który wydawał się bezpowrotnie stracony. Nie zawahali się ani przez chwilę, choć przecież gdyby usiedli na kei i zaczęli płakać, nikt by nie miał do nich pretensji. Jak do tego mogło dojść? Co działo się w głowach tych sportowców, że zdołali się wznieść na takie wyżyny?

Witold Dudziński: Doskonale pamiętam to wydarzenie. Oglądałem je z bliska, najpierw z olimpijskiego portu, a później stojąc na falochronie. Moim zdaniem, to bez wątpienia jedna z najpiękniejszych chwil w historii olimpijskich zmagań, nie tylko żeglarskich. I najlepszy przykład tego, co w sporcie nazywamy silną motywacją, pewnością siebie, odpowiednim poziomem koncentracji, kreowaniem pozytywnych nawyków myślowych oraz zarządzaniem emocjami i stresem. Wszystkie te elementy tworzą MSP, czyli Mental Skills Profile (mentalny profil umiejętności). Każdy z nich jest bardzo ważny. Każdy możemy wytrenować. Ale dopiero wszystkie razem, dobrane w odpowiednich proporcjach (jak w skomplikowanym przepisie na wykwintne ciasto), tworzą siłę i bardzo ważną broń we współczesnym sporcie. Każdy element tej układanki jest jak ogniwo w łańcuchu. Jeśli wypada jedno oczko, łańcuch się zrywa. Świetnie skoncentrowany zawodnik nie odniesie sukcesu, gdy będzie miał słabą motywację albo złe nawyki myślowe. I na odwrót. Trening mózgu, czyli mentalne nastawienie do podejmowanych działań, ćwiczymy właściwie od dziecka, w wielu dziedzinach życia, nie tylko w sporcie. Dlatego tak ważna jest rola rodziców i trenerów najmłodszych żeglarzy. To oni w dużej mierze kształtują mentalność przyszłych zwycięzców.

Czy duńska załoga działała podczas tego wyścigu podświadomie?

W pewnym sensie tak. Musimy pamiętać, że nie tylko wrócili do walki, ale także pokonali niezwykłe przeszkody, a nawet złamali przepisy żeglarskie. Płynęli na łódce rywali, można powiedzieć – pod obcą banderą. Nie zgłosili komisji regatowej wymiany sprzętu. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że zrobili wszystko wbrew zdrowemu rozsądkowi. Bo przecież każdy zwykły śmiertelnik w ich sytuacji cisnąłby czapką o ziemię i włożył z rozpaczy głowę między dłonie. Walcząc o medal, musieli zdawać sobie sprawę z tego, że nawet jeśli wygrają, mogą być zdyskwalifikowani. A mimo to nie zawahali się. Nie zwątpili. Po wyścigu oczywiście złożono protest. Jego rozpatrywanie trwało godzinami. Duńczycy musieli stoczyć kolejną bitwę na lądzie. Dopiero następnego dnia dowiedzieli się, że otrzymają złoto. To był chyba najdłużej zdobywany medal w historii igrzysk. Na szczęście olimpijski duch sportu wziął górę nad chłodną analizą przepisów.

Dlaczego tak ważny jest odpowiedni poziom motywacji, pewności siebie czy koncentracji? Czy zawodnik może być skoncentrowany zbyt mocno?

Oczywiście. Na przykład pewność siebie musi wynikać z wiary w nasze realne umiejętności, czyli motywacja i pewność muszą być skonfrontowane z rzeczywistością. Nie wystarczy bardzo chcieć. Trzeba wiedzieć, jak osiągnąć cel. Poziom koncentracji także powinien być optymalny. Wielu młodych zawodników, słysząc hasło „koncentracja”, reaguje napięciem mięśni. Jeśli jednak napięcie psychoruchowe jest zbyt duże, żeglarz zatraca wytrenowane wzorce ruchowe, źle prowadzi łódkę, traci prędkość i popełnia błędy. Czasem potocznie mówimy, że ktoś się „usztywnił”, czyli po prostu ma zbyt silne napięcie psychoruchowe. Duńczycy byli niezwykle zmotywowani, ale nie pozwolili, by ta motywacja ich usztywniła. Wydostając się z portu na pożyczonej łódce, nie popełnili żadnego błędu.

Bramkarze przed meczami piłkarskimi wyobrażają sobie piękne parady, wspaniałe zagrania i pewne chwyty. Na lekkoatletycznych stadionach skoczkowie z zamkniętymi oczami lecą w myślach nad poprzeczką. A alpiniści stoją pod ścianą, obserwują rzeźbę skał i przesuwając ręce ku górze, wędrują na szczyt, nie ruszając się z miejsca. Co mogą robić żeglarze? Czy wizualizacja jest ważnym elementem mentalnego treningu?

Jak najbardziej. Wyobrażamy sobie, jak walczymy na balaście, jak pokonujemy przeszkody na trasie, jak przedzieramy się do czołówki na kursach pełnych lub startujemy z pierwszej linii, na pełnej prędkości i w najlepszym miejscu. Ten element treningu wprowadza nas do kolejnego ogniwa MSP, jakim jest kreowanie nawyków myślowych. Amerykanin, zapytany, co słychać, zawsze odpowie „okej”. W Polsce lubimy marudzić, narzekać na los, czasem nawet boimy się powiedzieć, że jest super, by nie zapeszyć. Taka postawa buduje złe nawyki myślowe. A my przecież chcemy iść do przodu, potrzebujemy pozytywnych komunikatów. Chcemy zyskać nawyki, które pozwolą omijać rafy. Jeden piłkarz przed rzutem karnym będzie widział wielkiego bramkarza i małą bramkę. Inny – małego bramkarza i wielką przestrzeń między słupkami. Podobnie jest w żeglarstwie. Jeden zawodnik podda wyścig bez walki po pierwszym niepowodzeniu. Od razu pomyśli: „ten bieg będzie na odrzutkę”. Inny będzie parł do przodu. Z 30. miejsca przesunie się na 25., później awansuje do dwudziestki. A na końcu regat okaże się, że te dziesięć punktów pozwala zdobyć medal lub olimpijską kwalifikację. Nasi Duńczycy na pewno nie mieli negatywnych nawyków myślowych. Gdyby mieli, nie wsiedliby na łódkę Chorwatów, tylko wywiesiliby białą flagę.

W jaki sposób możemy wszystkie te elementy ćwiczyć?

Centralny układ nerwowy jest plastyczny aż do śmierci. Możemy go modelować. Dobry rezultat osiągniemy pod warunkiem, że bodźce będą skuteczne i pozwolą na właściwe kształtowanie połączeń neuronalnych, w wyniku czego nasze myśli będą kierowane we właściwą stronę (na zasadzie powszechności). Wybór połączeń między neuronami odbywa się, potocznie mówiąc, jak wybór najczęściej używanych szlaków. Jeżeli jesteśmy stymulowani głównie bodźcami pozytywnymi, możemy oczekiwać automatycznej odpowiedzi naszego mózgu w sytuacjach stresowych. Jeśli bodźce są negatywne, reakcje zawodników nie będą wzorcowe, czyli nie takie, jakich byśmy oczekiwali. Dzisiejsza wiedza neurofizjologiczna pozwala świadomie używać terminu „trening mózgu”. I daje możliwości, z których jeszcze 10 lat temu nie zdawaliśmy sobie sprawy. Trening mózgu jest ważniejszy niż mięśni. Bo przecież mięśnie są tylko niewolnikami centralnego układu nerwowego.

Główne role w kształtowaniu połączeń neuronalnych (czyli w efekcie – psychiki zawodnika) mają rodzice i trener. Ile razy każdy za nas słyszał, że żeglarz przegrał, bo „psycha mu siadła”, albo inne równie piękne zdanie: „ten zawodnik jest słaby psychicznie”. Jestem wrogiem takich ogólnych sformułowań. Gdy je słyszę, staram się zadać ich autorowi pytanie: „trenerze, jaki element psychiki, która »siadła«, jest najsłabszy? Co zawiodło? Motywacja? Pewność siebie? Koncentracja? Nawyki myślowe? Może umiejętność zarządzania stresem?”.

Praca trenera jest niezwykle odpowiedzialna, nawet jedno niefortunne zdanie może ukształtować zły nawyk myślowy. Ile razy słyszeliśmy trenera mówiącego do zawodnika: „chłopie, jesteś beznadziejny, znowu spieprzyłeś sprawę. Ty się już chyba niczego nie nauczysz.” Taka postawa, to strategiczny błąd. Trener powinien zrobić wszystko, by zawodnik uwierzył we własne siły. „Staraj się, pracuj, nie masz ograniczeń, jesteś na dobrej drodze” – takie komunikaty przekazujmy naszym podopiecznym. Jeśli trener dobrze zdefiniuje psychikę zawodnika i będzie umiejętnie z nim pracować, przybliży go do sukcesu.

Przedstartowy stres jest wrogiem czy sprzymierzeńcem żeglarza?

Stres jest potrzebny, stymuluje do walki, ale jeżeli nie potrafimy nim zarządzać, może być destrukcyjny. W wyczynowym sporcie używamy sformułowania flow state (optymalne napięcie psychoruchowe), oznaczającego wykorzystanie ukształtowanych wzorców psychicznych i ruchowych. Jeżeli nie panujemy nad stresem i emocjami, burzymy te schematy. Wchodzimy w stan zbyt dużego napięcia lub zbyt niskiego – oba są destrukcyjne dla zawodnika.

Czy w polskiej kadrze, która wyrusza na igrzyska do Londynu, mamy wojowników na miarę Jonasa i Martina?

Mamy. Bardzo silny psychicznie jest Przemek Miarczyński. Także mózg Zośki Klepackiej jest wytrenowany na bardzo wysokim olimpijskim poziomie. W tej chwili w jej głowie jest wszystko w najlepszych proporcjach: motywacja, pewność siebie i koncentracja. Myślę, że sporo zasług mają tu Witek Nerling, pierwszy trener Zośki, oraz rozwijający jej umiejętności mentalne trener Paweł Kowalski. Mateusz Kusznierewicz i Dominik Życki to właściwie wzory do naśladowania. Dla wielu zapewne trudno osiągalne. Coraz mocniejsi są Łukasz Przybytek i Paweł Kołodziński z klasy 49er – ich umiejętności mentalne to ogromna zasługa trenera Pawła Kacprowskiego. Czy w podobnej sytuacji zachowaliby się tak samo jak Duńczycy? Nie wiem i mam nadzieję, że nie będzie okazji, by się o tym przekonać. Choć właściwie, czemu nie? Gdyby finał ich historii był podobny…

Rozmawiał Krzysztof Olejnik

Witold Dudziński jest lekarzem kadry olimpijskiej PZŻ i członkiem Komisji Medycznej Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Pracuje w poznańskiej klinice Rehasport posiadającej oddziały w Poznaniu i Gdańsku. Jest także członkiem zarządu Jacht Klubu Wielkopolski. Jako sternik żeglował na łódkach klasy Cadet i 470. Obecnie jest zawodnikiem klasy Formuła Windsurfing.

Wiatr portal dla żeglarzy

Witamy na portalu Wiatr.pl

Zaloguj się i odkryj nowe możliwości