Magazyn Wiatr - portal żeglarzy i pasjonatów sportów wodnych

Opowieść o powstaniu i rozwoju marki farb jachtowych Sea-Line. Tak się rodził w Polsce przemysł jachtowy

  • Fot. Archiwum firmy Troton
  • sobota, 11 czerwca 2016

Przed czterdziestu laty Jan Wołejszo zapragnął stworzyć własny biznes i produkować artystyczne odlewy. Potrzebował 50 kg żywicy. Ale czasy były takie, że gdy zamawiałeś 10 ton surowca, państwowa centrala zaopatrzenia dostarczała 100 kg. Przyszły przedsiębiorca, znając realia PRL, zamówił więc tonę. I o dziwo tyle dostał! Co tu teraz zrobić z taką ilością żywicy? Ktoś zaproponował: dosypcie talku i będzie szpachla. – Szpachlówka się zepsuła po dwóch dniach. Zostaliśmy z tą żywicą, talkiem, rachunkami oraz z kubłem i kijem do mieszania – wspomina Jan Wołejszo, ówczesny pionier kapitalizmu, dziś producent farb oraz chemii jachtowej, prezes firmy Troton i właściciel marki Sea-Line. Historia tego przedsiębiorstwa to przykład sukcesu i zarazem obraz tego, jak się rodził i rozwijał polski przemysł jachtowy.

Końcówka lat 70. to kij i wiadro. Natomiast rok 2016 to nowoczesne linie produkcyjne i laboratorium badawcze. Przez niespełna cztery dekady wynajęte pomieszczenie w remizie strażackiej w Siemyślu zamieniono na okazałe zakłady w mieście Gościno i wiosce Ząbrowo o łącznej powierzchni 9 tys. m kw. (Ząbrowo leży 13 km na południe od Kołobrzegu, a Gościno – 4 km na południe od
Ząbrowa). Na początku trzech szaleńców nieporadnie próbowało sił w biznesie w realiach Polski Ludowej, teraz przedsiębiorstwo zatrudnia 170 osób i zdobywa zagraniczne rynki. Ale historia firmy znanej wszystkim polskim żeglarzom to nie amerykański sen, lecz ciężka praca, nieustanna nauka i trudna walka o miejsce na rynku.

Do końca lat 90. firma koncentrowała się na szpachlówkach samochodowych. Później zainwestowano w nowe maszyny i ruszyła produkcja pierwszych podkładów i lakierów. Kolejne lata to rozwój eksportu w branży lakierniczej. Równocześnie poszukiwano pomysłów na dywersyfikację działalności. Kusiła branża budowlana, dekoracyjna, ale zadecydowały zainteresowania właściciela. Jan Wołejszo to nurek i żeglarz. Podczas urlopów zdumiony patrzył na wysokie ceny szpachli i farb jachtowych w europejskich marinach. Marże wydawały się kuszące. Etykiety zachwycały. Był wtedy przekonany, że to, co znajduje się w puszkach, to ta sama chemia, którą oferuje w branży lakierniczej. Okazało się jednak, że szpachle poliestrowe używane w lakiernictwie samochodowym nie nadają się do zastosowań szkutniczych. Dlaczego? Zawierają talki, które chłoną wodę. Trzeba było opracować zupełnie nowe receptury i skorzystać z nowych droższych surowców.

Na początku XXI wieku, w ówczesnym niewielkim laboratorium, rozpoczęto prace nad produktami dla przemysłu jachtowego. Posuwały się powoli. W natłoku bieżących obowiązków przesuwano je na boczny tor. W końcu, niemal po ośmiu latach, zapada decyzja – zatrudniamy pracownika, który wdroży projekt i zajmie się sprzedażą Sea-Line. No i się pojawiła. Ona! Joanna Janiak nie miała pojęcia ani o chemii lakierniczej, ani o szkutnictwie, ani o żeglarstwie. Niewielu wierzyło, że coś zdziała. Buty na obcasie zamieniła na obuwie robocze i rozpoczęła wycieczki do stoczni i portów. Pomysły na rozwój nowej marki nie rodziły się przed komputerem, ale w pyle szlifowanych kadłubów, w smrodzie styrenu i oparach farb antyporostowych. – Chciałam zrozumieć ludzi, którzy najczęściej używali tych produktów. Do nich trafiały pierwsze próby laboratoryjne i to oni oceniali ich parametry. Czasem cierpiała na tym moja wątroba, bo po godzinach fizycznej pracy trzeba było iść ze szkutnikami na piwo. Słyszałam też, że baba to się może znać na lakierach do paznokci, a nie na farbach. Zrozumiałam, że muszę być lepsza od mężczyzn z branży, by mnie i markę traktowano poważnie – wspomina Joanna Janiak.

Pierwsze polskie szpachlówki epoksydowe Sea-Line do zastosowań szkutniczych pojawiły się w 2008 roku. Były tańsze od zagranicznych, ale nikt ich nie znał. A kto chciałby testować nowy produkt na swoim jachcie? Ludzie pytali: „Czy to się będzie trzymać? Czy nie będzie pękać? A gdzie pani mieszasz te szpachle, w garażu?”. Kilka lat później, podczas pierwszego szkolenia dla dystrybutorów, ten „garaż” zrobił na wszystkich wielkie wrażenie.

Pierwszą osobą, która się odważyła wziąć nowe szpachlówki była Janina Strzedzińska, właścicielka jednego z najstarszych sklepów z chemią szkutniczą (warszawski Jasskor). Pocztą pantoflową rozeszła się wieść, że Sea-Line nie odbiega jakością i parametrami od zachodnich produktów.

Później dołączyli kolejni: gdyński Clipper, szczecińska Aura, poznańskie sklepy Kada i Hobby, olsztyńska Raksa, augustowski Boatshop, szczeciński CMS Farby Jachtowe, Bakista, Szopeneria, Adventure z Inwrocławia, Zefir z Torunia, Hobby z Wrocławia, giżycki Żeglarz, krakowski Hals. – Kiedy Joanna przyjechała do nas z tymi szpachlami, wyglądała jak dziewczynka z zapałkami. Wzięliśmy je od niej trochę z ciekawości, a trochę z litości – opowiadał Tomek Tamborek ze sklepu Clipper.

Szybko się okazało się, że szpachlówki to za mało. Laboratorium powiększyło załogę, by opracować podkłady epoksydowe, farby nawierzchniowe i kolejne produkty. Nieoceniona była współpraca z legendami branży chemicznej – Krystyną Rzepczyńską, autorką kilkunastu opatentowanych receptur, czy Jerzym Miśkówem, charyzmatycznym technologiem, który całe życie poświęcił na zgłębianie sekretów kompozytów. Bezcenne były także życzliwe uwagi krytyczne i rady klientów, Janiny Strzedzińskiej czy Pawła Ryżewskiego z CMS. – Dzisiejsza pozycja Sea-Line w innych krajach to w dużej mierze zasługa polskich sklepów żeglarskich, które uwierzyły w krajowy produkt i pomogły nam się rozwinąć – mówi Joanna Janiak. Obecnie Sea-Line to kompletny system szpachli, farb, kosmetyków i akcesoriów do budowy i naprawy łodzi z laminatu, stali i drewna. W linii produktów są nawet pędzle i wałki.

Marka zadomowiła się w większości krajów Europy. Jest obecna w Rosji i ma na koncie pierwsze wysyłki w tak egzotyczne miejsca, jak Wietnam, Tajlandia, Malediwy czy Australia. W planach jest przeprowadzka z dotychczasowych ciasnych pomieszczeń szkoleniowych do nowoczesnego centrum. A także zdobywanie nowych rynków – w Stanach Zjednoczonych i Australii. Tuż po debiucie Sea-Line okazało się, że rynek chemii szkutniczej nie jest wielki, a konkurencja bardzo silna. – Gdybyśmy wiedzieli o tym 15 lat temu, pewnie nie mielibyśmy odwagi rozpocząć pracy w tym sektorze – dodaje Joanna Janiak. Jednak początkowy brak znajomości branży okazał się atutem. Pozwolił na otwarte świeże spojrzenie. Choć farby różnych marek były dostępne na rynku, informacje o tym, jak malować, były trudne do znalezienia. Dlatego strategię sprzedaży w Polsce oparto na dołączaniu do produktów autorskich materiałów informacyjnych oraz na organizacji szkoleń dla dystrybutorów. Naśladownictwo to najwyższa forma pochwały – dziś marketingowe pomysły Sea-Line są powielane przez inne firmy.

Prawie wszystko o przygotowaniu powierzchni, malowaniu, laminowaniu, szpachlowaniu, polerowaniu i walce z osmozą, filmy instruktażowe, a także kalkulator, który podpowie, ile farby potrzebujemy – znajdziecie na stronie: www.jachtowe.com.pl.

Wiatr portal dla żeglarzy

Witamy na portalu Wiatr.pl

Zaloguj się i odkryj nowe możliwości