Magazyn Wiatr - portal żeglarzy i pasjonatów sportów wodnych

Piotr Parzy. Zdobywca pucharu „Poloneza”

  • Mateusz Jabłoński, OR
  • piątek, 31 października 2014

Moja metoda na wyciszenie

Marek Słodownik rozmawia z Piotrem Parzy, który w tym roku otrzymał patent sternika morskiego i od razu zdobył cenne trofeum – puchar „Poloneza”.

Czy to prawda, że wygrał pan regaty „Poloneza” w debiutanckim starcie?
Prawda. W regatach „Poloneza” startowałem po raz pierwszy. W ogóle żeglarstwem regatowym zajmuję się poważnie dopiero od trzech lat. Osiem lat temu zdobyłem patent żeglarza. W tym roku, przed wyścigiem, zostałem jachtowym sternikiem morskim. Kilka lat temu za namową kolegów kupiłem jacht. Trochę później zamieniłem go na większy. I tak to się zaczęło…

Miał pan wcześniej jakieś regatowe sukcesy?
O dziwo, kilka razy wygrywałem. Zwyciężyłem w regatach Bakista Cup, Unity Line oraz w Regatach Stepnica.

Była trema przed „Polonezem”?
Oczywiście. I nie chodziło tylko o spotkanie i rywalizację ze znanymi żeglarzami, ale także o to, czy dam sobie radę, czy warunki nie będą zbyt trudne. To przecież poważne wyzwanie. Te regaty były moim pierwszym tak długim samotnym rejsem.

Kiedy pan uwierzył, że po zastosowaniu formuły przelicznikowej można zwyciężyć?
Na początku żeglowałem bardzo szybko, z dużym spinakerem, który w trudnym wietrze sprawiał mi trochę kłopotów. Pięć czy sześć razy musiałem go stawiać, ale dzięki temu na pełnym kursie wyprzedzałem nawet większe jachty. Ponieważ moja „Johanna” jest ciężka, mogłem nieść więcej żagli – przez cały wyścig refowałem się tyko raz. Przed okrążeniem Christiansø dostałem wiadomość, że mogę wygrać. I to było paraliżujące. Nagle poczułem stres i się usztywniłem. Kiedy pożeglowałem na zachód, aby okrążyć Bornholm od zachodniej strony, tracking trochę przekłamał moją pozycję i spadłem w klasyfikacji na dalekie miejsce. Wówczas odzyskałem spokój i bez ciśnienia płynąłem do mety.

Wyścig był trudny?
Dość ciężki, bo długi i rozgrywany w zmiennych warunkach. Po pierwszej nocy byłem zmęczony, ale późniejsza flauta pozwoliła mi trochę zregenerować siły. Jednak końcówka była bardzo wyczerpująca.

Co sądzi pan o stosowaniu przeliczników?
Choć zdobyłem puchar, mam mieszane uczucia. Moja „Johanna” ma korzystny przelicznik, bo jest stosunkowo ciężka i ma niewielką powierzchnię żagli. Kiedy dołożyłem na regaty duży spinaker, trochę straciłem na przeliczniku, ale za to miałem bardzo dobrą pierwszą fazę wyścigu. Często armatorzy szlifują jachty pod przelicznik, co może nieco wypaczać pomiar i później poprawiać ich sytuację w trakcie żeglugi. Jednak bez przeliczników zarówno ja, jak i wielu innych armatorów nie miałoby żadnych szans w rywalizacji z większymi i szybszymi jednostkami. Jakaś próba wyrównania tych szans powinna więc być. Chyba przeliczniki ORC są najbardziej sprawiedliwe, choć z pewnością nie ma przeliczników idealnych. Dlatego dla wielu skipperów liczy się przede wszystkim dotarcie do mety.

Czy sukces w regatach „Poloneza” coś zmieni w pańskim żeglarskim życiu?
Na początku była euforia i wybuch szczęścia. Ale później emocje opadły. Jedyną zmianą jest stosunek środowiska. Wielu żeglarzy, także nieznajomych, gratuluje mi zwycięstwa.

Czy połknął pan bakcyla regatowego?
Można tak powiedzieć, choć mój nowy jacht z żaglami dwukrotnie większymi od tych, które nosi „Johanna”, kupiłem w Danii jeszcze przed regatami. To jednostka znacznie trudniejsza w obsłudze, ale szybsza. Na początku miałem kłopot, aby zrobić na niej zwrot, ale szybko się uczę.

Będą zatem kolejne starty?
Z pewnością. Myślę między innymi o przyszłorocznej Bitwie o Gotland.

Rodzina podziela pańskie pasje?
Tak, ale biernie. Akceptują i kibicują. Żegluję niemal codzienne. Mieszkam w Policach, jacht trzymam w Trzebieży, często wypływam po południu, choćby na 2, 3 godziny. To moja metoda na wyciszenie. Choć wolę raczej żeglowanie załogowe, czyli dzielenie się z innymi pasją i wiedzą.

Rozmawiał Marek Słodownik

Wiatr portal dla żeglarzy

Witamy na portalu Wiatr.pl

Zaloguj się i odkryj nowe możliwości