Raport z Antarktydy. Polska załoga ratuje „Polonusa”
Pięciu polskich żeglarzy walczy na Antarktydzie o ocalenie jacht „Polonus”.
Pięciu polskich żeglarzy wyruszyło na Antarktydę, by ocalić jacht „Polonus”, który po wypadku w grudniu ubiegłego roku spoczywa na brzegu Wyspy Króla Jerzego, w pobliżu stacji polarnej PAN im. Henryka Arctowskiego. Projektem dowodzi Sebastian Sobaczyński, nowy armator „Polonusa”.
Wczoraj wykorzystaliśmy czterogodzinne okienko pogodowe, aby po tąpnięciu w pracach wykopaliskowych (dwa dość niebezpieczne zdarzenia) ustabilizować jacht, by nadal stał masztami do góry. O tym, co się wydarzyło, będziecie mogli przeczytać w książce Sajmona, czyli Tomka, którą opublikuje po rejsie. Najważniejsze, że nikomu nic się nie stało i skończyło się na strachu. Jednak będąc wewnątrz jachtu, przez dłuższą chwilę nie miałem odwagi, by z niego wyjść i zapoznać się ze skutkami. To pokazało, że przede wszystkim rozwaga, ostrożność i brak pośpiechu pozwolą nam zwodować jacht. Zresztą potwierdziła to „inspekcja”, która pod postacią żyjątka morskiego przybyła na jacht.
Polonus stoi już na swoich właściwych trzech podporach, opierając się stabilnie kilem na każdej z nich. Prace górnicze trwały kolejny tydzień, lecz jednocześnie nastąpiła wymiana sznura w dławicy wału, przywracano do życia elektronikę pokładową oraz porządkowano jachtu.
Pogoda zmienia się z dnia na dzień. Wczoraj parę godzin bez wiatru i opadów. Cała droga na jacht bez odrobiny śniegu. Coraz wyższa woda wdziera się bliżej „Poldka”. A dziś rano, krajobraz jak w zimie i znów brodzenie po kolana, by dostać się do domku. Droga na jacht przestała być przyjemna. Powodem tego jest wiatr wiejący z południa, który niesie śnieg i mocne porywiste szkwały. Na szczęście utrudnia on jedynie podróż na Polonusa, bo pracować można w miarę komfortowych warunkach. Dzieje się tak, bo kierunek wiatru od S do SW jest zatrzymywany przez Point Thomas w stopniu umożliwiającym pracę przy kadłubie, którego już część została oczyszczona. Czas zrobił swoje i pokrył burty rdzą i solą, aczkolwiek rokowania są pozytywne. Mamy nadzieję, że pacjent przeżyje, a my za kilka, kilkanaście dni będziemy na wodzie zastanawiać się skąd nie leci.
Gdyby trafiły się naprawdę przewidywane cztery dni bez wiatru… Miejmy nadzieję, że prognoza tutaj nie okaże się znów tylko zwykłą wróżbą.
11 grudnia 2015
Sebastian Sobaczyński
***
Rosyjski statek „Polar Pionner”, wynajęty przez Polską Akademię Nauk, opuścił pod koniec września Bałtyk i obrał kurs na Amerykę Południową. Na pokładzie podróżowała nowa załoga stacji polarnej, której zadaniem była dostawa sprzętu i żywności na półroczne utrzymanie bazy. „Polar Pionner” zabrał także ekwipunek, który załoga „Polonusa” kompletowała przez kilka tygodni. Sprzęt jest wykorzystywany do naprawy jednostki w trudnych antarktycznych warunkach. Zapakowano między innymi stal, żywice, farby, kleje, taśmy, oleje, filtry, akumulatory, sprzęt spawalniczy, hydrauliczne podnośniki, kable, nowe elementy do naprawy elektroniki, agregat prądotwórczy, narzędzia, żywność i wodę…
Rok temu „Polonus” rozpoczął wyprawę w angielskim Plymouth – w stulecie słynnej ekspedycji polarnej sir Ernesta Shackletona. Po wizycie w stacji PAN załoga miała popłynąć na Georgię Południową, by w osadzie Grytviken, w rocznicę śmierci Shackletona, zapalić znicze na jego grobie. Po dopłynięciu do stacji żeglarze postanowili pomóc w zabraniu dwóch przyrodników, którzy od jakiegoś czasu przebywali w chatce obserwacyjnej w sąsiedniej zatoce. Po dojściu na silniku do przylądka Lions Rump rzucono kotwicę. Gdy wkrótce nadszedł silny szkwał i jacht zaczął ciągnąć kotwicę, zawiódł napęd – silnik gasł za każdym razem, gdy Piotr Mikołajewski, ówczesny armator „Polonusa”, włączał bieg. Po 20 minutach załoga usłyszała pierwsze uderzenia o kamienie. Z pomocą przyszedł argentyński statek patrolowy, który najpierw ewakuował polskich żeglarzy, a po kilku dniach wraz z częścią załogi powrócił na miejsce wypadku, by wypompować z kadłuba paliwo, ściągnąć łódź na wodę i odholować ją w pobliże stacji polarnej. Tam spychaczem wciągnięto „Polonusa” na brzeg i zabezpieczono w pozycji pionowej. Polskich żeglarzy zabrał z Antarktydy duży wycieczkowy statek pasażerski, który szczęśliwie podróżował w tym czasie w pobliżu.
Akcja ratowania „Polonusa” odbiła się w środowisku szerokim echem. Na portalu Wspieram.to żeglarze przekazali ponad 92 tys. zł na ten projekt. Załoga jest pełna determinacji i wiary w sukces przedsięwzięcia, ale bierze też pod uwagę niepowodzenie. Jeśli nie uda im się wyremontować kadłuba na Antarktydzie, będą mogli wrócić do domu dopiero kolejnym statkiem zaopatrzeniowym, czyli za pół roku…