Magazyn Wiatr - portal żeglarzy i pasjonatów sportów wodnych

Rejs Wojtka Maleiki przez morze piratów

  • Mateusz Jabłoński, OR
  • wtorek, 9 sierpnia 2011

Przez morze piratów

Jeśli nie musicie, nie płyńcie. Jeśli musicie – przeczytajcie relację Wojtka Maleiki

To były trzy najtrudniejsze tygodnie w mojej długiej przygodzie z żeglarstwem. Nietypowy rok, nietypowy okres, nietypowa podróż i najtrudniejszy akwen świata. Nie ze względu na wiatry, prądy czy temperaturę, ale z powodu somalijskich piratów.

Gdy pod koniec ubiegłego roku decydowałem się na ten rejs, moja wiedza o somalijskich piratach wydawała się dość rozległa. Wiedziałem, że grasują głównie w Zatoce Adeńskiej, atakując statki dla wielomilionowych okupów. A jachty? Porwania małych jednostek turystycznych były sporadyczne i każde z nich trochę zagadkowe. Ponadto nie dochodziło do nich w rejonach, przez które mieliśmy płynąć, lecz przy południowych wybrzeżach Somalii. Myślałem więc, że spokojnie przeprawimy się przez Ocean Indyjski do omańskiego portu Salalah, a tam utworzymy konwój kilku jachtów i przebijemy się przez Zatokę Adeńską z dala od brzegów Somalii. Ten scenariusz zweryfikowało życie.

Plan rejsu był dość prosty. Wsiąść na łódkę „Mantra Ania” (konstrukcja Andrzeja Armińskiego) w okolicach Singapuru i pożeglować przez cieśninę Malakka, północną część Oceanu Indyjskiego, Morze Czerwone i dalej przez Kanał Sueski do Włoch. Trasa bardzo atrakcyjna: trzy kontynenty, różne kultury i atrakcyjne porty. Rejs planowaliśmy razem z Jadzią, młoda adeptką żeglarstwa z Krosna.

Śledząc internetowe przekazy dotyczące piractwa, uświadomiłem sobie, że obszar ich działalności obejmuje coraz większą część oceanu i sięga kilkuset, a nawet tysiąca mil na wschód od Somalii. Dlatego teraz już nie tylko Zatoka Adeńska stanowi zagrożenie, ale właściwie cały szlak z Malediwów na Morze Czerwone. Cóż, przyłączymy się do konwoju i jakoś to będzie.

Rejs rozpoczynamy 10 lutego 2011 r. w zatoce Danga na południu Malezji. Odwiedzamy kolejne urocze zakątki Azji południowo-wschodniej. Niestety, docierają do nas informacje o porwaniu amerykańskiego jachtu „Quest” z czteroosobową załogą. Zaskoczenie jest ogromne, bo słyszeliśmy, że Amerykanów nie porywają w obawie przed ostrą reakcją władz USA i sił zbrojnych. Poza tym jacht został uprowadzony właśnie na trasie pokonywanej przez większość jachtów, wiodącej przez Morze Arabskie. Niedługo potem dociera do nas kolejna informacja. W niewyjaśnionych okolicznościach, jeszcze na morzu, wszyscy członkowie załogi zostali zabici. Konsternacja, zdziwienie i pierwsze niespokojne myśli. Mimo to rozkoszujemy się Malezją i południową Tajlandią.

Minął zaledwie tydzień i dowiadujemy się o porwaniu jachtu „ING” z siedmioma Duńczykami. Płynęli z Malediwów na Morze Czerwone, czyli trasą, którą zamierzamy żeglować za niecały miesiąc. Tysiące myśli przelatuje przez głowę. Założyłem, że na Malediwach dogadamy się z innymi załogami i wspólnie coś ustalimy. Do wysepki Uligamu, niemal najbardziej na północ wysuniętej części tego pięknego kraju, dopływamy 18 marca. Nie ma żadnego innego jachtu, jesteśmy sami. Może jakiś konwój odpłynął wczoraj? Na pewno przez kilka dni, które tu spędzimy, ktoś przypłynie. Tak próbujemy się pocieszać. Brutalną prawdę poznajemy wraz z przypłynięciem celników i służb imigracyjnych. Dowiadujemy się, że ostatni jacht był dwa tygodnie temu. A ostatni, jaki odpłynął w kierunku Morza Czerwonego, widziano przed miesiącem. Cóż, przyjdzie chyba płynąć samotnie.

Dwa dni później niespodziewanie kotwiczy koło nas amerykański jacht „Eva”, jeszcze mniejszy od naszego. Na pokładzie dwaj Amerykanie, ojciec i syn (Gerald i Michael). Od razu myślimy, by stworzyć konwój dwóch łódek. Amerykanie chcą płynąć tą samą trasą, co my. Mówią, że jeśli dostosujemy naszą prędkość do ich średniej (3,6 węzła), możemy płynąć razem.

Jeden z wieczorów poświęcamy na przygotowanie trasy. Mamy trzy warianty. Możemy płynąć sami przez Morze Arabskie prawie po prostej do Zatoki Adeńskiej i dalej na Morze Czerwone (bierzemy pod uwagę korzystanie z silnika i dobowe przebiegi wynoszące 120 mil). Wariant drugi: ta sama trasa w konwoju z Amerykanami. Popłyniemy wolniej, około 90 mil na dobę. Trzecia opcja to żegluga dookoła, najdłuższym szlakiem. Najpierw wzdłuż Indii aż do Pakistanu. Potem przeskok do północnego Omanu i dalej wzdłuż jego wybrzeża aż po Jemen i Morze Czerwone.

Wyprawa północną trasą wydaje się najbezpieczniejszym, ale i najtrudniejszym rozwiązaniem. To żegluga dłuższa o tysiąc mil. Pod wiatr i pod prąd. Mamy zbyt mało czasu, by podjąć takie wyzwanie. W końcu wybieramy wariant drugi. Płyniemy w konwoju z Amerykanami prosto przez ocean, ale w wolniejszym tempie. Wolimy mieć towarzystwo, niż szybkie przebiegi dobowe, choć zdajemy sobie sprawę, że poczucie bezpieczeństwa będzie iluzoryczne. Tak powstaje najmniejszy konwój świata złożony z dwóch ośmiometrowych jachtów.

Trzeba jeszcze dokładnie wytyczyć drogę. Mamy współrzędne trasy pokonanej ponad miesiąc wcześniej przez konwój dziesięciu jachtów, w którym płynęła łódka „Mantra Asia” z Joanną Pajkowską i Alkiem Nebelskim. Sporządzamy mapę z trasami statków oraz z aktywnością piratów. Na czerwono zaznaczamy ataki przed październikiem 2010 r., na niebiesko te, do których doszło od listopada do stycznia. Na to nakładamy trasę, którą płynęła „Mantra Asia”. Tak stworzona mapa stanowi podstawę przy planowaniu żeglugi.

Po dokładnej analizie rezygnujemy z płynięcia do Salalah w południowym Omanie. W pobliżu grasuje zbyt dużo piratów. Postanawiamy też nie płynąć dokładnie tą samą trasą co „Mantra Asia”. Tam bowiem notowano ostatnio nieco większą aktywność Somalijczyków. Kilkadziesiąt mil na południe wydaje się spokojniej. Szerokim łukiem ominiemy wyspę Sokotrę oraz północno-wschodni cypel Somalii, gdzie ponoć znajduje się wiele pirackich baz wypadowych. Ale z drugiej strony 200 mil na północny wschód od tej wyspy zaczyna się obszar największej aktywności piratów (w pobliżu został porwany jacht „ING”). I bądź tu człowieku mądry…

Postanawiamy minąć wyspę w odległości 150 mil, czyli nieco bliżej niż jachty przepływające tamtędy wcześniej. Nadkładając drogi, płyniemy początkowo bardziej na zachód, a po pokonaniu 600 mil skręcimy na północny zachód. Port docelowy to Mukalla w Jemenie, gdzie planujemy zatankować i odetchnąć.

W końcu ruszamy. Poprosiłem Amerykanów, by w miarę możliwości pomagali sobie silnikiem i starali się płynąć co najmniej 4,5 węzła. Pierwsze dni upłynęły bardzo spokojnie, nikogo na horyzoncie, tylko oni (płynący pierwsi i narzucający tempo), a za nimi my. W nocy „Eva” niosła słabe pomarańczowe światło, my płynęliśmy w zaciemnieniu.

Żeglujemy spokojnie. Pokonujemy od 100 do 110 mil na dobę. Ale przyjemna podróż nie trwa długo. Czwartego dnia słyszymy w UKF komunikat. Załoga indyjskiego samolotu wojskowego przekazuje ostrzeżenie do statku o znajdujących się w pobliżu piratach. Słyszymy, że właśnie szykują skiffy (szybkie łodzie, z których atakują). W rozmowie pada ich pozycja. Są zaledwie 90 mil od nas.

Codzienne wysyłamy raport o naszej pozycji do organizacji nadzorującej ruch jednostek w zagrożonym obszarze (United Kingdom Maritime Trade Operations – UKMTO). Otrzymujemy informacje zwrotne o aktywności piratów. Po kilku dniach od komunikatu indyjskich wojskowych organizacja przesyła wiadomość, że w tamtym rejonie owego dnia zaatakowano i porwano statek. Po raz pierwszy czujemy, że to się dzieje gdzieś obok nas, a nie w telewizji. Napięcie wzrasta.

Kolejne dni są dość spokojne. W radiu cisza, pusty ocean i nasze dwie łupinki. Najniebezpieczniejszy odcinek jednak przed nami. Po tygodniu zmieniamy kurs na północny zachód i wspinamy się ku Zatoce Adeńskiej. Myślę sobie, że miejsca największej aktywności pirackiej warto przekroczyć nocą. Noc jest dla nas ukojeniem, porą wyczekiwaną od rana. W nocy, bez świateł, prawie niewidoczni, czujemy się bezpiecznie (choć, oczywiście, zawsze można nas namierzyć radarem). No i w nocy dotychczas nie było ataków. Sytuacja przez wiele dni jest na tyle spokojna, że w ciągu dnia Mike wpada czasami na naszą łódkę, gdzie rozmawiamy o żegludze, piratach, Ameryce i Polsce, a przede wszystkim choć na chwilę zapominamy o potencjalnym zagrożeniu.

Powoli zbliżamy się do punktów oznaczonych jako „Hotel” i „India”. To najbardziej niebezpieczny rejon. Trasy, którymi żeglują piraci, pokonujemy nocą. Pojawiają się pierwsze statki. I choć są to wielkie kontenerowce, gdzieś w głowie tkwi myśl: „Lepiej, gdyby ich tu nie było”. Zastanawiamy się, gdzie płyną. Czemu skręcają? A co, jeśli statek należy do piratów? Czytałem, że czasem wykorzystują porwane statki jako bazy wypadowe do kolejnych ataków.

Następnego dnia mijamy trawers miejsca, gdzie porwano Duńczyków. Z komunikatów UKMTO dowiadujemy się o kolejnym porwaniu, kilkadziesiąt mil od nas. Jedenastego dnia żeglugi wpływamy do Zatoki Adeńskiej. Tu powinno być bezpieczniej, ale wzmaga się ruch. Wieczorem na horyzoncie pojawia się malutki statek. Obserwujemy go bacznie, na wszelki wypadek zmieniając kurs mocno na południe. Po chwili dostrzegamy, że oni też skręcili na południe. Płyną jakby na nas. Reakcja szybka – kurs prosto na północ. Ale po chwili i oni skręcają na północ. Konsternacja, nawet lekkie przerażenie. O co chodzi? Przez lornetkę widzimy wyraźny zarys dużej drewnianej łodzi. Z telefonu satelitarnego dzwonimy do UKMTO. Opisujemy sytuację. Uzgadniamy, że zmienimy kurs jeszcze raz i jeśli tamten statek znów podąży za nami, mamy ponownie zadzwonić. Tak też robimy. Odbijamy na południe. Na szczęście, nasz „prześladowca” pozostał na swoim kursie. Informujemy UKMTO o minięciu zagrożenia. Niecałe 10 minut później przelatuje nad nami i zawraca patrolowy samolot. Przypadek czy wysłano go po naszym zgłoszeniu? Tego nie wiemy. Wieczorem inny statek zmienia kurs i podpływa do nas. To duża drewniana łódź rybacka z Iranu. Pewnie chcieli z bliska obejrzeć dwie żaglówki, a nam tętno podskakiwało do nienotowanych poziomów.

Kolejnego dnia wpływamy na International Recommended Transit Corridor, czyli korytarz wyznaczony na odcinku 500 mil Zatoki Adeńskiej. Akwen patrolowany jest przez okręty wojenne, samoloty i helikoptery. Poruszają się tędy wszystkie statki płynące na Morze Czerwone i w przeciwnym kierunku. Te szybsze płyną samodzielnie. Wolniejsze w konwojach strzeżonych przez okręty wojenne. Takich konwojów mijamy kilka. Płyniemy środkiem, czyli pasem o szerokości dwóch mil, oddzielającym tory prowadzące w przeciwnych kierunkach.

Trzynastego dnia schodzimy z korytarza i kierujemy się na Mukallę. Noc jak zwykle mija spokojnie, ale rano, wraz z pierwszymi promieniami słońca, dostrzegamy podejrzaną jednostkę. Wygląda jak niewielka morska łódź rybacka. Wyraźnie widać, że ciągnie za sobą skiff. To najtrudniejszy moment w trakcie rejsu. Łódź wygląda dokładnie tak, jak pirackie jednostki opisywane w internecie. Czuję zagrożenie i stres. Czym prędzej zmieniamy kurs, aby jak najszybciej się oddalić. Na nasze szczęście, intruz płynie ku brzegowi. To pewnie jemeński rybak wracający z połowu.

Do portu wchodzimy o zachodzie słońca. W główkach powitała nas mała łódź patrolowa z dużym działkiem. Ale czujemy się już bezpiecznie. Po przeżyciach ostatnich dni Jemen wydaje się oazą bezpieczeństwa. Wprawdzie trwają zamieszki, wszędzie pełno wojska pod bronią, ale dla nas to czas psychicznego odpoczynku.

Przed wypłynięciem z Jemenu zastanawiamy się, czy wracać na patrolowany korytarz (okazuje się, że w ostatnich dwóch tygodniach zanotowano tam dwie próby ataku), czy też płynąć blisko jemeńskiego brzegu. W porcie zdecydowanie doradzają nam drugi wariant. Żegluga wzdłuż brzegu jest w miarę spokojna. Przyzwyczajamy się do łodzi kręcących się dookoła. W nocy walczymy z sieciami. Ale nawet tu piraci nie pozwalają o sobie zapomnieć. Przez radio słyszymy załogę tankowca, która informuje, że została zatakowana. Statek znajduje się na zachodnim końcu korytarza, zaledwie 40 mil od nas. W jego kierunku wystrzelono pociski. Jeden skiff atakuje z boku, dwa od rufy. Słaba transmisja uniemożliwiała nam śledzenie wszystkich rozmów w eterze. Na szczęście, po kilku minutach piraci z jakiś powodów zaprzestali ataku.

Nad ranem docieramy do cieśniny Bab al-Mandab i wpływamy na Morze Czerwone. Tu rozdzielamy się z amerykańskimi towarzyszami. Umawiamy się w porcie Massawa w Erytrei. Przez pierwszą dobę na Morzu Czerwonym wciąż jesteśmy czujni, bo w przeszłości i tu dochodziło do ataków. Nie włączamy świateł, ale z każdą godziną czujemy się bezpieczniej.

Wojciech Maleika

Rady dla żeglarzy zmierzających na niebezpieczne wody:

Nie płyńcie, jeśli nie musicie. Ataki na jachty turystyczne w tym regionie mogą się powtórzyć w każdej chwili. Jeśli musicie płynąć, wybierzcie trasę wzdłuż brzegów Indii, Omanu i Jemenu. Należy tylko kupić dużo paliwa i mieć sporo czasu. Większość jachtów w 2011 r. wybrała właśnie tę drogę. Jeśli mimo wszystko chcecie płynąć przez ocean, poszukajcie w internecie aktualnych informacji i zaplanujcie trasę przez obszary, gdzie aktywność piratów jest najmniejsza. Sytuację trzeba śledzić na bieżąco. Warto przeczytać wszelkie zalecenia wydawane przez Maritime Security Centre, Horn of Africa (MSCHOA) oraz United Kingdom Maritime Trade Operations (UKMTO).

Wiatr portal dla żeglarzy

Witamy na portalu Wiatr.pl

Zaloguj się i odkryj nowe możliwości