Magazyn Wiatr - portal żeglarzy i pasjonatów sportów wodnych

Szkoła pod Żaglami wróci na morze

  • Mateusz Jabłoński, OR
  • wtorek, 4 stycznia 2011

Magazyn Wiatr: Złamane maszty żaglowca „Fryderyk Chopin” przez kilka dni były głównym tematem serwisów informacyjnych. O losie statku informowała telewizja BBC. Premier Donald Tusk mówił o Was na konferencji prasowej w Brukseli. Zapewniał, że w sprawie jachtu i załogi kontaktuje się z premierem Wielkiej Brytanii Davidem Cameronem. W końcu ekipa TVN 24 wyruszyła z kamerą na ocean, a „Chopin” trafił na czołówki gazet i serwisów internetowych. Czy ten wypadek – przykry i niebezpieczny, ale dający Szkole pod Żaglami ogromny rozgłos – może być dla fundacji wydarzeniem przełomowym? Czy pozwoli Wam rozwinąć skrzydła i zyskać nowych sponsorów?

Kapitan Krzysztof Baranowski: Media rzeczywiście zareagowały na wypadek „Chopina” bardzo żywo. Szkoda, że o żeglarstwie mówi się tak dużo tylko wtedy, gdy dzieje się coś, czego my wolelibyśmy uniknąć. Widać takie są czasy. Najważniejsze jednak jest to, że nikomu nic się nie stało i wszyscy uczniowie (zdrowi i pełni wiary w kontynuację rejsu) mogli wrócić do domów.

Trudno powiedzieć czy rozgłos pozwoli fundacji poprawić kondycję finansową. Raczej nie spodziewam się rychłego nadejścia lepszych czasów dla naszej idei. Ale zainteresowanie szkołą rzeczywiście jest spore. Moje książki zaczęły się lepiej sprzedawać. Nawet dawni wrogowie przypominają sobie o moim istnieniu i podrzucają kondolencje.

Podczas targów Boatshow w Poznaniu zaprosił Pan kolejnych gimnazjalistów do rywalizacji o „paszporty” Szkoły pod Żaglami. Rozstrzygnięcie nowego konkursu nastąpi w czerwcu. Jak duże zainteresowanie będzie mieć ten nabór uczniów?

Spodziewam się, że do nowego konkursu zgłosi się dziesięć razy więcej osób. To byłaby doskonała wiadomość. Proszę pamiętać, że ideą Szkoły pod Żaglami są rejsy „Dookoła świata za pomocną dłoń”. Uczniowie w swoich środowiskach pomagają starszym, chorym i angażują się w akcje społeczne. Później rywalizują między sobą w konkurencjach sportowych. Najlepsi mogą za darmo odbyć rejs marzeń i przeżyć przygodę swojego życia. Jednak popularność tej inicjatywy oraz liczba chętnych nie będzie mieć wpływu na prace fundacji, ani na przebieg rejsu. I tak na pokład może wejść nie więcej, niż jedna duża klasa czyli około 35 uczniów.

Kto finansuje wyprawy „za pomocną dłoń”?

Fundacja „Szkoła pod Żaglami” dzięki wpływom od swoich sponsorów. Największym mecenasem przerwanego rejsu był armator jachtu (Europejska Wyższa Szkoła Prawa i Administracji z Warszawy), który oddał nam jacht po kosztach, bez opłaty czarterowej. Taki gest to rezygnacja z około 300 tys. zł. (czarter „Chopina” kosztuje od 6 tys. zł za dzień – przyp. red.). Wspierali nas także producent płynu „Ludwik” oraz grupa architektów Wierzowiecki Group. Proszę jednak pamiętać, że rejs takim żaglowcem to nie tylko koszty związane z wynajmem jachtu, ale także z jego utrzymaniem w trakcie podróży. Na żywność wydajemy ponad 80 tys. zł. Dwukrotne tankowanie kosztuje ponad 100 tys. zł.

Cztery miesiące na morzu zamiast w szkole, to piękna sprawa. Ale jak wygląda skuteczność nauczania w warunkach jachtowych?

Rezultaty są doskonałe! Uczniowie uczą się chętnie, nie ma mowy o jakimś luźnym traktowaniu szkolnych obowiązków. Poza tym w żadnej innej szkole uczniowie nie przebywają z nauczycielem 24 godziny na dobę, nie chodzą z nim po rejach i nie prowadzą wieczornych dyskusji. A groźba zakazu wyjścia na brzeg w obcym porcie skutkuje pilnym odrabianiem zadań „domowych”.

W jakich okolicznościach doszło do wypadku „Chopina”?

Wiało 9 stopni Beauforta. Jacht znajdował się w miejscu, w którym fala oceaniczna natrafia na krawędź szelfu kontynentalnego i staje się bardzo nieprzyjemna. Warunki naprawdę były paskudne. Na szczęście w chwili wypadku doskonale zachowała się załoga. Kiedy pękł bukszpryt i można się było spodziewać, że za chwilę nie wytrzyma olinowanie stałe podtrzymujące maszty, kapitan Ziemowit Barański wykonał manewr, który spowodował, że opadające drzewce runęły za burtę, a nie na pokład. Później pojawił się statek rybacki. Jego szefowie zwęszyli dobry interes. Podali hol i już nie chcieli go odebrać. Nawet wówczas, gdy przypłynęła specjalistyczna jednostka ratownicza. Dla tych rybaków był to zapewne najlepszy połów. Dziś prawnicy obu stron negocjują wysokość wynagrodzenia dla armatora rybackiej jednostki.

Rozmawiał Krzysztof Olejnik

Wiatr portal dla żeglarzy

Witamy na portalu Wiatr.pl

Zaloguj się i odkryj nowe możliwości