Załoga „Polonusa” dotarła na Antarktydę. Wkrótce oględziny jachtu
Sebastian Sobaczyński: „Polonus” stoi. Maszty też. Mamy nadzieję, że nie nastąpi dalsze załamanie pogody i uda się skończyć rozładunek.
Statek „Polar Pioneer” już częściowo rozładowany. Około południa pak lodowy, który utworzył się przy stacji polarnej, uniemożliwił dalsze rozpakowywanie statku. Część osób pozostała na stacji, reszta – w tym także nasza załoga – popłynęła zrobić rozładunek na Lions Rump. Udało nam się po około czterech godzinach. Przy okazji mogliśmy przetestować nasze suche kombinezony w ciężkich warunkach. Po rozładunku wiatr znacznie przybrał na sile, widoczność mocno ograniczał padający dość mocno śnieg.
Łodzie RIB miały problemy, by odpłynąć z zatoki. Po pas w wodzie pomagaliśmy, jak mogliśmy. Następnie wróciliśmy, by kontynuować rozładunek statku na Arctowskim. Jednak silny wiatr spowodował, iż następne kilka godzin będziemy kręcić się po zatoce – nie ma warunków do bezpiecznego rzucenia kotwicy i dalszego transferu rzeczy i ludzi pomiędzy statkiem a stacją Arctowskiego.
„Polonus” stoi. Maszty też. Mieliśmy plan przedostania się na niego na piechotę (sprzęt jeszcze nie jest w stanie dojechać), ale przeszkodził brak czasu oraz masa pracy podczas rozładunku. Teraz czas na drzemkę, wszak nie wiemy kiedy znów będziemy się zmagać z mroźnym powietrzem na zewnątrz. Może uda się pospać do rana, a może będą to tylko dwie godziny…
Jak tylko dotrzemy na jacht, zdamy relację, co u „Poldka”. Na razie musimy czekać na wiadomości. Mamy nadzieję, że nie nastąpi dalsze załamanie pogody i uda się skończyć rozładunek.
Dobrej nocy
Seba, www.jacht-polonus.pl
***
Wyruszyli ratować „Polonusa”
Pięciu polskich żeglarzy wyruszyło na Antarktydę, by ocalić jacht „Polonus”, który po wypadku w grudniu ubiegłego roku spoczywa na brzegu Wyspy Króla Jerzego, w pobliżu stacji polarnej PAN im. Henryka Arctowskiego. Projektem dowodzi Sebastian Sobaczyński, nowy armator „Polonusa”.
Rosyjski statek „Polar Pionner”, wynajęty przez Polską Akademię Nauk, opuścił pod koniec września Bałtyk i obrał kurs na Amerykę Południową. Na pokładzie podróżuje nowa załoga stacji polarnej, której zadaniem jest dostawa sprzętu i żywności na półroczne utrzymanie bazy. „Polar Pionner” zabrał także ekwipunek, który załoga „Polonusa” kompletowała przez kilka ostatnich tygodni. Sprzęt zostanie wykorzystany do naprawy jednostki w trudnych antarktycznych warunkach. Zapakowano między innymi stal, żywice, farby, kleje, taśmy, oleje, filtry, akumulatory, sprzęt spawalniczy, hydrauliczne podnośniki, kable, nowe elementy do naprawy elektroniki, agregat prądotwórczy, narzędzia, żywność i wodę…
– Od 10 sierpnia przemierzyłem po kraju 6600 km, by przygotować zakupy i dopiąć organizację wyprawy – mówi Sebastian Sobaczyński. – Odwiedziłem Gdynię, Szczecin, Poznań, Gdańsk, Ciechocinek, Kraków, Zabrze, Łódź i wiele innych miejsc. Wszędzie spotykałem życzliwych ludzi, którzy w miarę możliwości gotowi byli pomóc w ratowaniu zasłużonego jachtu. Pod koniec września na pokład statku „Polar Pionner” zaokrętowała się Basia Bielenkiewicz. Pozostałe cztery osoby wyleciały miesiąc później – dołączą do polarników w porcie Mar del Plata we wschodniej Argentynie, w prowincji Buenos Aires – relacjonuje armator jednostki.
Po dotarciu na Wyspę Króla Jerzego załoga „Polonusa” pomoże naukowcom przetransportować ekwipunek do stacji polarnej, a następnie dokona oględzin jachtu i rozpocznie prace remontowe. – Przewiduję, że remont potrwa około 30 dni – mówi Sebastian. – Jeśli warunki pogodowe będą na początku zbyt trudne, najpierw rozpoczniemy prace wewnątrz jachtu, a następnie zabierzemy się do spawania stalowego kadłuba. Po zwodowaniu jednostki czeka nas rejs do Ushuaia w południowej Argentynie. Ta przeprawa powinna zająć 7, 8 dni, ale biorę też pod uwagę dłuższą żeglugę, gdyby się nam nie udało naprawić silnika.
Rok temu „Polonus” rozpoczął wyprawę w angielskim Plymouth – w stulecie słynnej ekspedycji polarnej sir Ernesta Shackletona. Po wizycie w stacji PAN załoga miała popłynąć na Georgię Południową, by w osadzie Grytviken, w rocznicę śmierci Shackletona, zapalić znicze na jego grobie. Po dopłynięciu do stacji żeglarze postanowili pomóc w zabraniu dwóch przyrodników, którzy od jakiegoś czasu przebywali w chatce obserwacyjnej w sąsiedniej zatoce. Po dojściu na silniku do przylądka Lions Rump rzucono kotwicę. Gdy wkrótce nadszedł silny szkwał i jacht zaczął ciągnąć kotwicę, zawiódł napęd – silnik gasł za każdym razem, gdy Piotr Mikołajewski, ówczesny armator „Polonusa”, włączał bieg. Po 20 minutach załoga usłyszała pierwsze uderzenia o kamienie. Z pomocą przyszedł argentyński statek patrolowy, który najpierw ewakuował polskich żeglarzy, a po kilku dniach wraz z częścią załogi powrócił na miejsce wypadku, by wypompować z kadłuba paliwo, ściągnąć łódź na wodę i odholować ją w pobliże stacji polarnej. Tam spychaczem wciągnięto „Polonusa” na brzeg i zabezpieczono w pozycji pionowej. Polskich żeglarzy zabrał z Antarktydy duży wycieczkowy statek pasażerski, który szczęśliwie podróżował w tym czasie w pobliżu.
Akcja ratowania „Polonusa” odbiła się w środowisku szerokim echem. Na portalu Wspieram.to żeglarze przekazali ponad 92 tys. zł na ten projekt. Załoga jest pełna determinacji i wiary w sukces przedsięwzięcia, ale bierze też pod uwagę niepowodzenie. Jeśli nie uda im się wyremontować kadłuba na Antarktydzie, będą mogli wrócić do domu dopiero kolejnym statkiem zaopatrzeniowym, czyli za pół roku…