Magazyn Wiatr - portal żeglarzy i pasjonatów sportów wodnych

Karol Jabłoński: Wciąż czuję wiatr

  • Mateusz Jabłoński, OR
  • poniedziałek, 9 maja 2011

Karol Jabłoński opowiada o bojerach i Pucharze Ameryki. 

Magazyn „Wiatr”: Kiedy pianista nie gra i nie koncertuje przez kilka lat, traci sprawność w palcach, przestaje czuć instrument, gubi płynność, rytm i raczej nie wygrywa konkursu chopinowskiego. Tymczasem Karol Jabłoński wraca do bojerów po siedmiu latach. Startuje z najgorszego miejsca w trzeciej grupie kwalifikacyjnej. I zdobywa mistrzostwo Europy. Jak to się robi?

Karol Jabłoński: Przez ostatnie lata nie latałem na bojerach, ale grałem na innych instrumentach. Za mną Puchar Ameryki i dziesiątki regat na dużych jachtach. Na wodzie zdobyłem spore doświadczenie i nie straciłem sprawności w dłoniach. Wciąż czuję wiatr. A latania na bojerach się nie zapomina, podobnie jak jazdy na łyżwach.

Poza tym nie pojechałem na mistrzostwa Europy z marszu, z myślą, że „jakoś to będzie”. Starannie przygotowałem się do tej imprezy. Warunki lodowe mieliśmy tej zimy trudne, ale wykorzystałem każdą okazję, by potrenować. Spędziłem na lodzie kilkanaście dni. Startowałem w regatach w Żninie i Giżycku. Czasem dzwonił do mnie Adam Baranowski i mówił: „Karol, są warunki. Jedziemy na lód.” Polscy bojerowcy to elita, najlepszy team na świecie. Tak licznej drużyny dobrych zawodników nie ma żaden kraj. Trudniej jest wygrać mistrzostwa Flotylli Wschodniej Stowarzyszenia Flota Polska DN niż mistrzostwa świata. Mając tak doskonałych partnerów treningowych, łatwiej wrócić na szczyt. Dzięki chłopakom wiedziałem, w którym miejscu jestem i co muszę poprawić. Przed mistrzostwami Europy w Estonii spędziłem na lodzie dwa dni, codziennie po dziewięć godzin. Testowałem sprzęt i podpatrywałem rywali. Wierzyłem, że stać mnie na sukces. Byłem bardzo dobrze nastawiony psychicznie do tej imprezy. A w trakcie decydujących wyścigów sprzyjały mi warunki. Lubię gładki lód i silny wiatr. Prędkość jest moim sprzymierzeńcem. Podczas tych regat nie byłem najszybszym sternikiem, ale byłem wystarczająco szybki, by zdobyć złoto.

Mistrzostwa były niezwykłe. Choćby dlatego, że rozegrano je na słonym lodzie.

Zamarznięta słona woda jest dla bojerowców sporym wyzwaniem. Na takiej tafli warunki lodowe zmieniają się wyjątkowo szybko. Startujesz na twardym, a do mety możesz dojeżdżać na miękkim. Wystarczy odrobina słońca, a płozy zaczynają się kleić do podłoża. W trakcie jednego z biegów kilku zawodników spadło z czołowych miejsc do trzeciej dziesiątki.

Czy zamarznięta zatoka jest bezpiecznym miejscem do rozgrywania regat?

Lód był tak gruby, że mogliśmy na start jeździć samochodami. Przypomniały mi się stare czasy, kiedy w marcu jeździliśmy autami po Śniardwach. Oczekując na wiatr, kładliśmy się na maski ciepłych samochodów i wystawialiśmy twarze do słońca.

Jörg Bohn z Niemiec złamał w Estonii kadłub podczas zwrotu. Sprzęt nie wytrzymał siły odśrodkowej. Czy takie sytuacje zdarzają się często?

Jörg jest w tym specjalistą. Waży 135 kg, więc przy silnym wietrze, chropowatym lodzie i dużej prędkości powinien szczególnie uważać na zwrotach. Pamiętam, że w tym wyścigu jechałem na czele stawki, a Jörg pędził za mną. Mieliśmy do mety jakieś 300 metrów i on chciał koniecznie mnie wyprzedzić. Niemiecki zawodnik lubi szybkość, na co dzień jest pilotem samolotów, ale tym razem przeholował.

Czy po siedmiu latach można złożyć ten sam sprzęt i znów wygrywać?

Stary ślizg sprzedałem, więc musiałem zestaw zmontować od nowa. Kadłub przyjechał z Niemiec. Płozownica ze Szwecji. Maszt ze Stanów Zjednoczonych. Żagle uszyto według mojego projektu. Do tego sporo kompletów płóz od różnych dostawców. Miałem też trochę starych płóz, które przez kilka lat leżały w garażu i nabierały mocy. Przed mistrzostwami Europy pojawiły się kłopoty z masztem ‑ był za miękki. Tydzień przed regatami zamieniłem się masztami z Jerzym Taberem z Warszawy. To była dobra decyzja dla nas obu.

Jak się zmieniły bojery w ostatnich sezonach?

Kadłuby i płozownice mają nieco inną konstrukcję. Maszty są bardziej sprężyste. Bardzo zmienił się trym całego ślizgu i pozycja zawodnika, dziś bojery latają z większą prędkością. Szybciej przyspieszają po zwrotach. To są naprawdę zaawansowane technologicznie maszyny regatowe. Na estońskich mistrzostwach osiągaliśmy prędkość 120 – 140 km/h. Zawodnicy ubierają już nie tylko buty z kolcami, które są niezbędne przy rozpędzaniu bojera, ale także obcisłe opływowe kombinezony. Bardzo duże znaczenie ma minimalizowanie oporów poietrza.

Zastanawiam się, czy ten technologiczny wyścig nie odstraszy młodych sterników, którzy nie mają ani pieniędzy, ani know-how, by zbroić się po zęby…

Zawsze była spora różnica miedzy flotą seniorów i juniorów. Za mych młodych lat było podobnie. Uważam jednak, że dziś wielu zawodników młodszego pokolenia dysponuje całkiem niezłymi ślizgami. Pamiętajmy również, że pieniądze to nie wszystko. W bojerach liczy się praca w hangarze i cierpliwość. Sprzęt kompletujemy przez lata. Nie można pójść do sklepu i powiedzieć: „Dzień dobry, poproszę płozy, które latają jak F16.”

Jaka będzie przyszłość sportu bojerowego i klasy DN? Sprzęt jest drogi, sponsorów brakuje, media nie piszą o was zbyt często. Czy ta ekscytująca dyscyplina pozostanie jedynie hobby kilkudziesięciu zapaleńców?

Bojerom potrzebny jest wstrząs. Trzeba uatrakcyjnić rywalizację, zrobić coś dla ludzi. Spójrzcie na skoki narciarskie. Albo na biathlon. Faceci biegają na nartach z karabinem. Przed laty ta konkurencja traktowana była z przymrużeniem oka. A dziś zawody przyciągają kibiców i najważniejsze stacje telewizyjne. Czy bojery są gorsze? Na estońskie mistrzostwa przyjechały ekipy telewizyjne CNN i niemieckiej stacji ZDF. Dziennikarze nakręcili doskonałe reportaże. Nad trasą regat latał zdalnie sterowany z lodu helikopter z zamontowanymi kamerami. Kamery umieszczono także na kadłubach i płozownicach. A nawet na topach masztów. Powstały wspaniałe zdjęcia. Zainteresowanie takich mediów dowodzi, że w bojerach jest ogromny potencjał. Może nawet większy niż w żeglarstwie olimpijskim małych jachtów. Ale musimy szybko zmienić chore przepisy, bo w przeciwnym razie żeglarstwo lodowe zacznie umierać. W naszym sporcie wciąż nie wolno umieszczać reklam na żaglach. W dzisiejszych czasach to absurd. Wyobraźcie sobie bojer mistrza świata z Mazur, który na żaglu ma napis „Polskie Linie Lotnicze”. Wszyscy by na tym zyskali. Zawodnik otrzymuje finansowe wsparcie, a sponsor doskonały pomysł na nieszablonową kreację reklamową. Nasz sport jest dynamiczny i piękny. Powinniśmy to wykorzystać. Mam kilka pomysłów. Można organizować wyścigi na lodowych torach. Można bić rekordy prędkości, a także zorganizować europejski cykl Grand Prix na wzór Formuły 1. Kierunek rozwoju sportu bojerowego powinni wskazywać Polacy, bo jesteśmy po prostu najlepsi. Świat bojerów bez nas byłby wart tyle, ile świat żużla bez polskich kierowców i polskiej ligi.

Czy zagraniczni działacze są gotowi na tak poważne zmiany?

Jeśli działacze bojerowej federacji odrzucą reformy, bez wątpienia będziemy chcieli zorganizować alternatywny cykl imprez z udziałem najlepszych zawodników z innych krajów.

Zima jest w odwrocie, więc wróćmy na wodę. Co sądzisz o zmianach zachodzących w Pucharze Ameryki. Jesteś jedynym Polakiem, który miał szansę sterować pucharowym jachtem (w hiszpańskim zespole „Desafío Español”). Ale od regat w Walencji w 2007 r. rywalizacja o Stary Dzbanek (Auld Mug) przeszła rewolucję. Tradycyjne jachty zostały zastąpione katamaranami, a żagle skrzydłami…

To dla mnie trochę smutny temat. Całe życie marzyłem o startach w Pucharze Ameryki. Droga do celu była długa, wąska i stroma. W końcu w wieku 44 lat stanąłem za sterem pucharowego jachtu. I kiedy wydawało się, że to będzie początek pięknej przygody, tradycyjny Puchar Ameryki został zrównany z ziemią. Wymyślono nowe jachty i nowe reguły gry. Dotarłem do bieguna północnego, a wtedy ktoś zabrał zabawki i przeniósł je na biegun południowy. Jestem w najlepszym wieku, by sięgać po najwyższe cele w zawodowym żeglarstwie, ale Puchar Ameryki mi uciekł i nie wiem, czy wystarczy mi czasu, by go dogonić.

W najbliższej edycji tych regat najprawdopodobniej wystartują najwyżej cztery zespoły. Towarzystwo będzie się kisić we własnym sosie i udowadniać światu swoją technologiczną dominację. Ale czy o to chodzi w sporcie? Z moich rozmów wynika, że większość zawodowych żeglarzy jest niezadowolona ze zmian. Ludzie stracili pracę. Kiedyś w kilkunastu zespołach pracowało po 36 osób. Teraz w jednym teamie będzie zaledwie 12 żeglarzy. Żaglownie straciły zamówienia i zwalniają ludzi. W trudnej sytuacji są producenci masztów i projektanci tradycyjnych łodzi. Słyszałem, że niektóre firmy na zmianach w Pucharze Ameryki straciły nawet 30 mln euro.

Sport, który był drogi i trudno dostępny, stał się jeszcze droższy i dla większości ludzi nieosiągalny. W starym pucharze można było startować z budżetem 18-20 mln euro. Niemcy mieli 30 mln euro. Dziś, gdy do gry weszły katamarany ze skrzydłami, chcąc wziąć udział w tej zabawie, trzeba mieć minimum 50 mln euro. A chcąc mieć szanse na sukces, trzeba uzbierać aż 120 mln euro. Uważam, że Puchar Ameryki zmierza w złą stronę. Jedyne, co nam pozostało, to wiara, że ktoś się kiedyś opamięta.

Rozmawiał Krzysztof Olejnik

 

Wiatr portal dla żeglarzy

Witamy na portalu Wiatr.pl

Zaloguj się i odkryj nowe możliwości