Magia Alandów. Bałtyckie Wyspy Szczęśliwe z pokładu jachtu „Dione”
Jest maj 2012 roku. W jednej z gdańskich marin oglądamy jacht na sprzedaż. Mały holenderski kecz. Stalowy kadłub, długi kil, drewniane maszty. Klasyka. Mimo, że łódka jest odrobinę zaniedbana, prezentuje się pięknie i dumnie. Nie mamy żadnych wątpliwości: będzie nasza.
„Pamiętajcie, to lubi pływać” – takimi słowami żegna nas bosman, gdy wreszcie wypływamy na nasz pierwszy krótki rejs. Nie sposób nie docenić tej mądrości. Przez
kolejne lata próbujemy zachować równowagę między pracą na jachcie a wakacyjnymi rejsami. Remontujemy i usprawniamy „Dionkę”, a ona cierpliwie uczy nas swojego stylu żeglowania i pokazuje nam coraz dalsze zakątki Bałtyku. W pierwszy dłuższy rejs, tylko we dwoje, wybieramy się na Wyspy Alandzkie, niepozorny archipelag rzucony gdzieś między Sztokholmem a Turku. Mamy trzy tygodnie. W planie tydzień na przelot z Gdańska, tydzień na Alandy i tydzień na powrót. Z naszego dzisiejszego punktu widzenia – szaleństwo. Wracając na archipelag podczas kolejnych rejsów nie popełniamy już tego błędu. Alandy zasługują na zdecydowanie więcej czasu.
Cały artykuł na łamach magazynu „Wiatr”:
https://publuu.com/view2/287/8557/page/1
https://magazynwiatr.pl/pdf/MagazynWiatr_08_2023.pdf