Najtragiczniejszy wyścig w historii
Fastnet Race 1979
Miał nadejść lekki sztorm. Nic strasznego. Ale przyszedł sztorm o charakterze tropikalnego cyklonu. 69 jachtów nie wróciło do Plymouth. 23 jachty utonęły. W akcji ratunkowej brało udział 15 okrętów Royal Navy, jeden okręt duński i cała flota wojenna Irlandii. W sumie 4 tys. osób zdołało uratować 136 żeglarzy i 80 jachtów. Niestety aż 15 uczestników regat zginęło.
Fastnet Race to wyścig o długości 608 mil morskich (jest ostatnim etapem regat Admiral’s Cup). Podobną długość mają słynne regaty Sydney – Hobart, ale Fastnet ma nieporównywalnie trudniejszą nawigacyjnie trasę i o 20 lat dłuższą historię. Po raz pierwszy wyścig ten rozegrano w 1925 roku. Rywalizacja rozpoczyna się w Cowes na wyspie Wight (południowe wybrzeże Anglii). Żeglarze zmierzają na zachód ku brzegom Irlandii. Muszą okrążyć Skałę Fastnet i skierować swój jacht z powrotem na wchód. Po minięciu od południa wysp Scilly żeglują na metę w Plymouth.
Miejsce startu, miasto Cowes, kipi gorącą, portową atmosferą. To tutaj działają słynne kluby: Royal Ocean Racing Club i Royal Yacht Squadron. Można mieć wrażenie, że ludzie w tym miejscu żyją wyłącznie po to, by żeglować. To właśnie w Cowes w 1851 roku królowa Viktoria, czekając na mecie pamiętnych regat, które dały początek dzisiejszemu Pucharowi Ameryki, spytała: „kto prowadzi wyścig Panie Admirale? America – Wasza Wysokość. A kto jest drugi? Drugiego nie widać”.
Start
W 1979 roku na starcie do wyścigu Fastnet stanęły trzy polskie jachty walczące wówczas w Admiral’s Cup – Hadar z kapitanem Zygfrydem Perlickim, Cetus Jerzego Siudy i Nauticus Tadeusza Siwca, w którego załodze miałem wtedy honor żeglować. Wcześniej wszyscy zbieraliśmy srogie baty. Jednostki z Australii, USA, Anglii, Irlandii, Niemiec, Francji i Szwecji były nie do ugryzienia. Brakowało nam doświadczenia i dobrego sprzętu. Nasze łódki były ciężkie i przeciekały jak rzeszoto. Ale za to entuzjazm był ogromny. Nie była go w stanie ostudzić nawet słona woda przeciekająca przez nasze liche, wyprodukowane w kraju, ubrania sztormowe.
Poranek 11 Sierpnia 1979 roku był pogodny i niezbyt wietrzny. Start dla pierwszej grupy jachtów zaplanowano na godz. 13.30. Wcześniej nie widziałem tak wielu jednostek na linii startu. Nie sposób było zobaczyć boi ograniczających linię. Tylko nabieżnik na zabudowaniach Royal Yacht Squadron pozwalał na ocenę naszego położenia. Armatki startowe strzelały co pięć minut. Co pięć minut kolejna grupa kilkudziesięciu jachtów wyruszała na trasę.
Odsłona pierwsza
Ogniska rozpalone na skałach przylądka Bill of Portland rzucały czerwień na jego pionowe ściany. Słabnący wiatr nie pozwalał na przebicie się przez silny, przeciwny prąd (do 7 węzłów). Olbrzymi krąg jachtów żeglował jeden za drugim. Każdy czekał na okazję, by wyskoczyć poza przylądek. W miarę słabnącego prądu kolejnym szczęśliwcom udawało się przedostać na zachodnia stronę skał. Na czele angielska Eclipse i Williwaw z Denisem Connerem, a tuż przy nas Helisara – jacht słynnego dyrygenta Herberta von Karajana. Ogniska powoli zaczęły znikać za rufami.
Odsłona druga
Mgły. Silne mgły. I nagle wyłania się Lizard Point. Przedostatni przylądek na trasie ku brzegom Irlandii. Cisza i pustka. Żadnych jachtów.
Odsłona trzecia
Wiatr zwariował. Słabł, by po chwili uderzyć niespodziewanie. Raz z lewej, raz z prawej. Słupek rtęci w termometrze rósł i za chwilę opadał. Wieczorem żeglowaliśmy już bez grota, jedynie na przednim żaglu nr 4. Szybko rozdmuchało się do 55 węzłów (11 stopni w skali Beauforta) i blisko godzinę walczyliśmy ze zmianą „czwórki” na sztormowego foka. Skala na analogowym wiatromierzu mogącym pokazywać nawet 60 węzłów już się skończyła. Sztormowy fok przez chwile stał w łopocie. Właściwie nie był to łopot. Po prostu fok stał sztywny jak deska. Nie widziałem czegoś takiego. Siła wiatru była tak ogromna, że nie słyszeliśmy własnych słów.
W nawigacyjnej nasz pierwszy elektroniczny wiatromierz z wyświetlaczem pokazywał 87 węzłów. Żaden z nas nie był jeszcze w takim sztormie. Zmienialiśmy się za kołem sterowym i natychmiast każdy nowy sternik przypinał się pasem do dwóch uchwytów pokładowych. Rufa tak skakała jakby koniecznie chciała każdego z nas wysadzić z siodła.
Odsłona czwarta
W nocy Wojtek ugotował kisiel. Do dzisiaj nie wiem jak mu się to udało. Nauticus w środku przypominał shaker sprawnego barmana. Nasz kapitan próbował nas podtrzymać na duchu, troszkę bagatelizował wskazania wiatromierza. „Chyba przesadza” – mówił. Ale każdy z nas czuł, że żartów nie ma.
O trzeciej w nocy niebo w różnych częściach horyzontu zaczęło różowieć. Antena naszej UKF-ki poleciała z wiatrem, więc nie mieliśmy pojęcia, że wokół nas na morzu Irlandzkim rozgrywa się tragedia. Dopiero kiedy spotkaliśmy francuski jacht Accanito zrozumieliśmy jak wielkie są fale. Łódka naszych rywali pojawiła się gdzieś u góry i za chwilę widzieliśmy jej pokład z bardzo, bardzo wysoka. Późniejsze relacje określające to zjawisko jako mountainous seas nie było przesadzone.
Meta
Poranek pod brzegiem Irlandii wyglądał pięknie i strasznie. Fale obnażały skały wysokiego brzegu „do korzeni”. Huk jaki dochodził do nas z kilkusekundowym opóźnieniem pokazywał całą potęgę morza. Gdy zbliżaliśmy się do Fastnet Rock o poranku wiało już „tylko” 10B. Wkrótce wiatr szybko osłabł do piątki.
Na metę w Plymouth wpływaliśmy późno w nocy. W Mildbay Dock świeciło mnóstwo świateł. Wielu oczekujących na brzegu nie zobaczyło już swoich bliskich. Po zacumowaniu zniknąłem w uścisku Zygi Perlickiego…
Roman Paszke
Klasyfikację generalną Fastnet Race w 1979 roku wygrał Ted Turner, późniejszy założyciel CNN, mąż Jane Fondy. Roman Paszke wrócił do Cowes 18 lat później. W amerykańsko-polskim teamie zwyciężył w regatach Admiral’s Cup, którego Fastnet jest finałowym etapem. Król Norwegii Harald V, rywal Romana Paszke z tamtych lat i z tamtych regat, powiedział na mecie polskiemu kapitanowi: „Roman, niewielu wie, jaką drogę musieliście przejść, by się tutaj ponownie znaleźć”.