Magazyn Wiatr - portal żeglarzy i pasjonatów sportów wodnych

Z Polski do Szwecji na kitesurfingu

  • Mateusz Jabłoński, OR
  • sobota, 1 października 2011

Pofrunął z Polski do Szwecji

Janek Lisewski w 11 godzin przepłynął Bałtyk na kitesurfingu

Wstał w nocy. Na plaży w Świnoujściu był o piątej rano. Założył pampersa i suchy skafander, nadmuchał latawiec, wskoczył na deskę i pożeglował do Szwecji. Janek Lisewski, 42-letni instruktor kitesurfingu z Gdańska, przepłynął 207 km i dobił do brzegu w pobliżu Ystad. Na miejscu zbiegli się turyści, miejscowi sklepikarze i restauratorzy, przyjechał nawet dziennikarz lokalnej gazety. Gdy zamieszanie trochę ucichło, Janek zwinął latawiec i promem wrócił do Polski. Teraz chce przepłynąć Adriatyk lub Morze Śródziemne, a zimą Morze Czerwone.

Dotychczas śmiałkowie pokonywali na kitesurfingu zatoki i wody przybrzeżne. Były też rejsy z Maroka do Hiszpanii i z Irlandii do Anglii. Ale wszystkie te próby podejmowano w towarzystwie łodzi ratunkowych. Louis Tapper z Nowej Zelandii płynął przez miesiąc wzdłuż brzegów Brazylii, pokonując od 30 km do 40 km dziennie. Podróżował samotnie, ale kiedy był zmęczony, schodził na ląd i biwakował. Polak pierwszy wybrał się w podróż na otwarte morze i bez łodzi asekuracyjnej. – Do tej pory zawodnicy podczas przelotów słuchali muzyki z mp3, robili przerwy, wchodzili na motorówki, by zjeść obiad i pójść do toalety niemal jak w domu. Ja miałem pampersa. Piłem wodę z glukozą i wyciskałem energetyczne przekąski z tubek, których na co dzień używają kolarze. No i modliłem się, by sprzęt wytrzymał. Chwila dekoncentracji lub słabości mogła oznaczać koniec przygody – opowiada Janek Lisewski.

Uzbrojony w sprzęt i gotowy do drogi

Janek uprawia kitesurfing od 8 lat. Spędza na desce pięć miesięcy w roku. Organizuje szkolenia i wyjazdy na ciepłe wody. Startuje w zawodach. Ma własną kolekcję desek (Master Kiteboarding). Jest także polskim pionierem pływania w trudnych warunkach. Nawet w środku zimy, gdy woda ma zaledwie dwa stopnie Celsjusza, Janek wyrusza na zatokę. A w środku zimy zamienia deskę na snowboard i uprawia snowkite – zimową odmianę kitesurfingu.

Przed wyjściem na Bałtyk pod koniec lipca Janek dwa tygodnie czekał na odpowiednią pogodę i wiatr. W ostatniej chwili opóźnił start o dzień, bo zachodnie szkwały były zbyt mocne. Ostatnią prognozę odebrał o północy, w noc poprzedzającą dzień próby (26 lipca). – Wcześniej skontaktował się ze mną Louis Tapper (ten sam, który płynął wzdłuż brzegów Brazylii). Zaoferował pomoc w zaplanowaniu trasy. Luis korzystał między innymi z serwisu www.predictwind.com, który ułatwia żeglarzom wytyczanie kursów podczas morskich rejsów – opowiada Janek.

Lisewski skoro świt zaczął się szykować do drogi na plaży w Świnoujściu. Wyglądał jak komandos morskich jednostek specjalnych. Miał przy sobie osobistą radiopławę EPIRB, radio, racę świetlną, dwa odbiorniki GPS i telefon komórkowy w wodoszczelnym etui (niestety, aparat zamókł w trakcie rejsu i Lisewski na kilka godzin stracił kontakt z osobami, które pilotowały jego rejs).

Na plecy założył zbiornik (camelbak) z dwoma litrami wody. Z rzeczy osobistych miał jedynie dwie torby ze sklepu IKEA na mokre ciuchy oraz klapki. – Zrezygnowałem z kamizelki pneumatycznej (uruchamianej ręcznie), gdyż uznałem, że jest zbyt ciężka. Wybrałem kamizelkę asekuracyjną, która unosiła mnie na wodzie podczas krótkich odpoczynków – mówi Lisewski. – W czasie przerw musiałem uważać, by nie stracić kontroli nad latawcem i nie pozwolić, by fale wyrzucały mnie za mocno do przodu. Wówczas czasza znajduje się za zawodnikiem, co grozi przekręceniem lub upadkiem latawca.

Jak odnaleźć deskę na środku Bałtyku?

Janek wystartował przy wietrze południowo-zachodnim. Kiedy był na wysokości Arkony (północny przylądek wyspy Rugia), wiatr zmienił kierunek na południowy i przybrał na sile do 30 węzłów. – Usłyszałem w radiu ostrzeżenia o sztormie podawane po polsku i niemiecku. Mój latawiec o powierzchni 11 m kw. wyposażony jest w system D-Power, pozwalający zmniejszyć moc latawca. Można to porównać z refowaniem żagla na jachcie – mówi Janek. – Będąc już na pełnym morzu, musiałem maksymalnie wykorzystać ten system. Latawiec wówczas pod ostrzejszym kątem atakuje wiatr, traci część mocy, ale, niestety, staje się mniej sterowny. Na dodatek fale były coraz większe, sięgały pięciu metrów. Musiałem kręcić latawcem ósemki, by cały czas linki były napięte. Przy takiej jeździe trzeba uważać, by kite nie zaczepił o falę. To była ciężka fizyczna robota. Każda kolejna godzina potęgowała zmęczenie. Gdybym miał w pobliżu łódkę asekuracyjną, pewnie bym chciał do niej wsiąść. Dlatego cieszę się, że jej nie było.

Janek około 20 razy gubił podczas rejsu deskę. Czasem był nawet kilkanaście metrów od niej. Wykorzystywał wówczas kitesurfingową technikę pozwalającą zawodnikowi poczekać na dryfującą deskę. – Leżałem w wodzie, pilnowałem latawca, który cały czas był w powietrzu, trochę odpoczywałem od ostrej jazdy, rozluźniałem mięśnie i czekałem, aż spotkam się z deską. Nie martwiłem się o to, że deska może do mnie nie wrócić. Bałem się jedynie, że wśród wysokich fal mogę ją stracić z oczu – tłumaczy.

Szwecji wciąż nie widać

Dlaczego nie przywiązał deski linką? – Kiedy gubisz deskę, to ona idzie ostro pod wodę i działa jak kotwica. A latawiec wciąż ciągnie cię do przodu. W takiej sytuacji jesteś rozrywany jak na torturach i nie wiadomo, co robić. Dlatego nie przywiązuję deski – wyjaśnia Lisewski.

Podczas przeprawy kitesurfingowej trzeba być przygotowanym także na inne sytuacje. Zawodnikowi może zepsuć się bar, czyli drążek sterowniczy. Podczas startów, gdy latawiec wyciąga z wody zawodnika ważącego 90 kg, na drążek działają spore siły. Może się zerwać linka od latawca, choć producenci zapewniają, że każda z czterech lin wytrzyma obciążenie przekraczające 300 kg. – W takich sytuacjach, gdy już wiadomo, że to jest koniec jazdy, trzeba zwinąć latawiec w tratwę, uruchomić radiopławę EPIRB i czekać na pomoc.

Janek płynął ze średnią prędkością 20 km/h, ale zanotował także 47 km/h. – Płynąłem długo. Nadkładałem drogi. Wciąż nie mogłem się doczekać lądu na horyzoncie. Przez sześć godzin nie widziałem brzegu. Poczułem ulgę, gdy wreszcie zobaczyłem majaczące w oddali wysokie klify Szwecji. Gdy byłem już blisko brzegu, zacząłem szukać dogodnego miejsca do zejścia na ląd. Byłem bardzo zmęczony, ale bliskość lądu pozwalała mi odpocząć psychicznie. Wypatrzyłem marinę i plażę. Na miejscu przypadkowo przywitał mnie Christian Dittrich, projektant i producent desek Tablas. Później Christian podwiózł mnie na prom do Ystad. Szedłem boso, w szortach, z dwoma torbami pełnymi mokrego sprzętu. Turyści w terminalu promowym myśleli, że mnie okradziono.

Teraz korona mórz

Janek Lisewski być może wkrótce będzie Alanem Robertem sportów wodnych. Słynny francuski alpinista podróżuje z kontynentu na kontynent i wspina się bez asekuracji na najwyższe wieżowce (w Polsce zdobył warszawski hotel Marriott). Lisewski chce pokonywać na kitesurfingu bez asekuracji morza w różnych częściach świata. – Marzę o znalezieniu funduszy na zdobycie korony mórz (na wzór górskiej korony Ziemi) – mówi. – Chcę przepłynąć te akweny, które człowiek jest w stanie przemierzyć na desce z latawcem. Byłbym pionierem morskich wypraw. Atlantyku oczywiście nie da się pokonać za pomocą tego sprzętu. Myślę, że na desce z latawcem, na otwartym morzu, można przepłynąć najwyżej 250-300 km. Poważnym ograniczeniem jest miedzy innymi długość dnia, ale może kiedyś ktoś znajdzie na to sposób…

Krzysztof Olejnik

Więcej o Janku Lisewskim na jego stronie internetowej:

www.masterkiteboarding.com

Wiatr portal dla żeglarzy

Witamy na portalu Wiatr.pl

Zaloguj się i odkryj nowe możliwości